Cytując bezimiennego klasyka : kiedyś to było – teraz to nie ma. No pewnie, że kiedyś było inaczej. Ba, jestem pewien, że jutro także okaże się inne niż wczoraj. A może i pojutrze wiatr przyniesie swym podmuchem widmo zmian i nowinek. Pytanie jakie powinno się zrodzić z tego typu tez w odniesieniu do konopi to czy jest w tym jakiś problem ?
Fakty są następujące. Marihuana palona w latach 60 czy 70, ta z pierwszych Woodstocków i zjazdach hipisów może różnić się od dzisiejszej, i najprawdopodobniej na taką trafimy, ale z drugiej strony niekoniecznie musi tak być. A czym się różni dzisiejszy kwiat od tego sprzed parudziesięciu lat ? Przeciwnicy konopi albo po prostu niedoedukowani w tym temacie ludzie ( w gruncie rzeczy to to samo ) wyobrażają sobie długie i zaciemnione laboratoria, w których przesiąknięci złem chemicy kulą się nad chemią i dopalaczami, całymi latami knując nad tym jak tu w swoich próbach złamać matkę naturę i dodać jej psychodelicznej mocy, aby jeszcze bardziej szkodziła młodzieży i ją uzależniała – żeby sprzedali telefon i kupili jeszcze więcej ,, towaru ”. Owe demoniczne teorie spiskowe biorą się raczej z licznych przypadków, gdzie dilerzy świadomie dosypują różne świństwa do konopi po to, żeby zaoszczędzić na surowcu albo faktycznie uzależnić człowieka. To zresztą kolejny argument za legalizacją – przejęcie kontroli nad surowcem przez państwo i prawo ograniczy działalność przestępczą i szary rynek, a co za tym idzie, spadnie ilość zatruć i uzależnień substancjami nieznanego pochodzenia zwłaszcza wśród tych najbardziej na to narażonych, czyli młodzieży. Ale do tego czasu wina niestety często niesłusznie spada na marihuanę.
Owszem, współcześnie znana nam marihuana zawiera więcej THC ale wynika to z lat genetycznego krzyżowania różnych odmian i szczepów z najdalszych zakątków świata oraz tego, że jest najczęściej spotykanym typem produktu na rynku – zasada popytu i podaży. Zazwyczaj będąc np. w sklepie monopolowym gdy mamy możliwość wybrać wódkę 30% i 40% wybierzemy te drugą. Więcej procentów kojarzy się z jakością i lepszą zabawą. W grę wchodzi także aspekt ekonomiczny – zazwyczaj tym samym nakładem finansowym możemy uzyskać mocniejszy efekt, niż gdybyśmy zakupili słabszą flaszkę. Tak samo w gruncie rzeczy podchodzi do sprawy potencjalny użytkownik konopi – im więcej THC tym lepiej. Oczywiście to czy rzeczywiście tak jest to kwestia wyłącznie indywidualna, nie mówiąc już o tym, że w przypadku pacjenta różne zwyrodnienia i choroby wymagają do skutecznej kuracji szerokiego wachlarza odmian konopi a co za tym idzie – procentowy udział THC i CBD powinien być jak najszerszy.
Sytuacja ma się podobnie do np. hodowli koni wyścigowych. Te z długim rodowodem i szeregiem zwycięstw na koncie są warte miliony ponieważ charakteryzują się ponad przeciętną siłą, charakterem, wytrzymałością itp. Nie ulega wątpliwości, że dla hodowcy to same pożądane cechy. Podobnie ma się rzecz do hodowców konopi. Lata krzyżowań i badań nad poszczególnymi szczepami prowadzone przez pionierów w tym zakresie z np. Holandii czy Kalifornii prowadzą do osiągnięcia lepszych „parametrów” rośliny, takich jak wzrost, obfitość plonu, odporność na warunki pogodowe i błędy uprawiającego, stężenie THC i CBD, smak, kolor itp.
Zatem czy więcej naturalnego THC, osiągniętego za pomocą doboru różnych odmian i gatunków stanowi jakiś problem ? Odpowiedź jest zaskakująco prosta – nie. Bo jeśli założymy scenariusz, w którym pacjent z daną chorobą potrzebuje konkretnych stężeń kannabinoidów – dajmy na to po 5% CBD i THC – to taka osoba pójdzie do apteki i kupi dokładnie to, co przypisał lekarz na recepcie. Fakt, że istnieją odmiany z wysoką zawartością pożądanych substancji nie przekreśla tego, że nie ma też takich z niską albo prawie zerową. Na nasze polskie realia także znajdzie się przykład. W większości miast znajdziemy już sklep z kwiatami zawierającymi CBD i mniej niż 0.2% THC. Mowa tu oczywiście o konopi włóknistej przeznaczonej do przemysłu ale jednak, w naturalny sposób szereg znanych producentów z np. Włoch czy Austrii daje radę wyhodować takie odmiany, które oferują mało psychodelicznych substancji a stosunkowo dużo CBD.
Mogą pojawić się głosy, że nie ma już na świecie oryginalnej, pierwotnej marihuany. Takiej z prawdziwej dżungli, niesplugawionej stopą człowieka. Cóż, proponuję zatem udać się do dokładnie takiej dżungli, tak jak wiele tak zwanych strain hunterów (poszukiwaczy odmian konopi). Na YouTubie po wpisaniu takiej frazy znajdziemy wiele ciekawych reportaży i dokumentów o ludziach którzy poświęcili swoje życie na odnajdywanie rdzennych odmian konopi, porastających kolumbijskie wzgórza czy afrykańskie lasy. To, że później hodowca dąży do doskonalenia rośliny to nic strasznego dla konsumenta. Brak pestek w produkcie końcowym, znikoma ilość liści, nieprzebyte spektrum smaków i zapachów, potężna lub znikoma moc a do tego wiele efektów na ciało i umysł, większe i piękniejsze kwiaty – same plusy, dla każdego coś dobrego.
To nieco tak jak z jabłkami. To co widzimy na półkach sklepowych to przez lata doskonalone i specjalnie do tego przeznaczone odmiany przemysłowe. Dzika jabłoń, gdzieś w starym babcinym sadzie zazwyczaj daje małe, pokrzywione i często kwaśne owoce, do tego w małej ilości. Nie mówiąc już o robakach itp. I to i to ma swój urok, tak jak wyżej – dla każdego coś dobrego.
- Kiedyś była naturalna – teraz to sama chemia i zło wcielone - 12 czerwca 2020
- Cannabis Ruderalis – Czarna owca w zielonej rodzinie? - 8 kwietnia 2020
- Marihuana a astma, czy palenie pomoże nam zaczerpnąć oddechu? - 31 marca 2020