Wczoraj przeżyłam zgrozę…po ponad 5 miesiącach terapii MM Maxa dopadły zmasowane napady… dobrze, że byliśmy w szpitalu…
wystraszyłam się potwornie,że …wróciły wspomnienia i obrazy z OIOMu…. patrzyłam bezsilna jak Maxia targał napad za napadem… Lekarz zdecydował o podaniu Relsedu… w sumie miałam cichą nadzieję, że pomoże…. niestety… nawet się o jotę nie zmienił stan…
Po 2 godzinach w których Max miał ze 30 ( albo i więcej ) napadów postanowiłam , że biorę sprawę w swoje ręce… patrzono na mnie dziwnie a nawet bardziej niż dziwnie ( wecie co mam na myśli? prawda?…) ale i tak postawiłam na swoim i zaczęłam podawać Misiowi prosto do buzi małe dawki masełka… wcześniej je troszkę podgrzałam..zapakowałam cannabisowy tłuszczyk do dwóch strzykawek – osobno Bediol i osobno Bedrocan i co 15 minut wstrzykiwałam pod jęzorek…
Napady się powoli zmieniały…z bardzo silnych toniczno klonicznych przeszły w takie „spiny” krótkotrwałe…w ciągu kolejnych dwóch godzin zapodałam wprost w Misiowego buziaka 8 takich mikrodawek… W końcu Miś zapadł w sen… miał już podłączoną kroplówkę z glukozą i mi pozostało tylko czekać…
Po prawie 4 godzinach Miś się obudził rześki jak poranna bryza 🙂 jakby nie było 50 napadów…jakby nie było Relsedu… jakby koszmar się nie zadział i jakbym nie miała powodu do umierania ze strachu…. Pod wieczór tatuś wracając z Warszawy zabrał nas na przepustkę do domku i absolutnie nikt nie miał ochoty i powodu nam tego odmówić….
Po raz kolejny się okazało jak wielka moc jest w marihuanie medycznej!!!
Jak bardzo MM jest bezpiecznym i przede wszystkim skutecznym lekiem…
Nie można spocząć na laurach i zaprzestać walki o ogólną dostępność MM dla każdego pacjenta.
Czy tak wygląda dziecko po serii 50 napadów?:) radocha w domu i wspólna celebra 25 urodzin Poli… 🙂