Legalizacja marihuany powoli staje się rzeczywistością w wielu zakątkach świata. Od dziesięcioleci wszyscy związani z tą rośliną nawołują aby w końcu zalegalizować i opodatkować ich ulubioną używkę. W argumentach podają oni brak karania bogu ducha winnych palaczy, skupienie się na zabraniu zysków grupom przestępczym czy ułatwienie chorym dostępu do ich lekarstwa. Gdy jednak legalizacja nastąpiła, są miejsca gdzie okazało się, że nie wszystko jest takie kolorowe jak się wcześniej wydawało.
W Kalifornii, gdzie w 2016 ludność stanu przegłosowała ustawę „prop64” legalizującą marihuanę, szybko okazało się, że legalizacja wcale nie oznacza wyzwolenia marihuany, a jej silną regulację. W przeciwieństwie do wcześniej obowiązującej ustawy o medycznej marihuanie „prop215”, ustawa „prop64” dla wielu obywateli Kalifornii okazała się całkowitym krokiem wstecz.
Hipisi i szmaragdowy trójkąt:
Kalifornia zawsze miała opinię najbardziej wyluzowanego stanu USA. Na przełomie lat 60tych i 70tych wielu członków ruchu hipisowskiego postanowiło się osiedlić właśnie tam, a dokładnie w górach północnej Kalifornii. Szczególnie upodobali sobie oni 3 hrabstwa- Mendocino, Humboldt i Trinity. Powody dla których wybierali oni właśnie ten obszar są proste, w tamtych czasach ziemia tam była nadzwyczaj tania, cały obszar znajdował się daleko od miast i zbiorowisk ludzkich, a bezkresne góry porośnięte lasem były najlepszym miejscem do życia dla kogoś chcącego kontaktu z naturą.
Hipisi przywieźli tam ze sobą również nasiona marihuany i szybko zaczęli je tam uprawiać. Teren i klimat temu bardzo sprzyjał, dzikie porośnięte sekwojowym lasem pustkowia z dala od ludzi były do
Suche, ciepłe i długie lato pozwalało w pełni dojrzeć większości odmian. Ich małe uprawy przeznaczone na własny użytek szybko stawały się większe i liczniejsze. W niedługim czasie stały się głównym źródłem utrzymania tamtejszych hipisów, a marihuana uprawiana w tamtym regionie stała się sławna w całych Stanach. Te 3 hrabstwa dostały przydomek Emerald Triangle czyli Szmaragdowy Trójkąt.
Na pieniądzach z marihuany zaczęła opierać się niemal cała ekonomia w tamtym regionie(wcześniej opierała się ona głównie na wycince lasów, w tym sekwojowych). Wraz ze swoją sławą, Emerald Triangle szybko stał się miejscem polowania DEA(wydział antynarkotykowy) i CAMP(Campaign Against Marijuana Planting) na lokalnych growerów. Jednak jedynym skutkiem ich działań był wzrost cen marihuany i wywołanie u wielu growerów nerwicy i PTSD(zespół stresu pourazowego). Wielu z nich do dziś czuje się nieswojo słysząc dźwięk lecącego helikoptera, bo właśnie ich używano i dalej się używa do wykrywania upraw ukrytych głęboko w górach. Na szczęście obszar Szmaragdowego Trójkąta oraz sąsiednich hrabstw był zbyt rozległy i trudny do przeszukania by możliwe było złapanie wszystkich growerów. Coraz lepiej ukrywali oni swoje rośliny między drzewami tak by wypatrzenie ich z helikoptera było trudniejsze. Taka wojna trwała aż do 1996 roku, kiedy została przegłosowana ustawa prop215 współtworzona przez słynnego aktywistę konopnego Dennis’a Peron’a.
Rok 1996, Prop215, Dennis Peron i legalne 99 krzaków:
W roku 1996 ustawa prop215 której współtwórcą był Dennis Peron została przegłosowana, co było wielkim sukcesem dla niego i wszystkich miłośników konopi na świecie, ponieważ wydarzenie to zapoczątkowało rewolucję. Ustawa ta zezwalała na przepisywanie przez lekarzy konopi indyjskich oraz ich przetworów pacjentom w których używanie konopi mogło przynosić pozytywne rezultaty. Pacjenci mogli kupować susz i przetwory w Dispensaries (specjalne apteki z medyczną marihuaną) lub uprawiać konopie w domu, i to nie mało. W zależności od hrabstwa, pacjenta i roku(prawo zmieniało się na przestrzeni lat) było to nawet do 99 krzaków(zazwyczaj około 25). Pacjent mógł również powierzyć uprawę swoich roślin komuś innemu dając mu skan swojej recepty i tym samym „ulegalniając” jego uprawę. Dispensaries również skupowały marihuanę uprawianą przez pacjentów, co sprawiało iż jej jakość zazwyczaj była bardzo wysoka. Moim zdaniem była to najlepsza i najlepiej funkcjonująca ustawa dotycząca konopi na świecie.
Pierwsze dispensary znajdowało się w San Francisco i było to San Francisco Cannabis Buyers Club. Jak możecie się do
myślać, współwłaścicielem był również Dennis. Działało ono już dużo wcześniej od 1992 roku, jednak przed prop215 było obiektem nalotów DEA. Sam Dennis został aresztowany na kilka tygodni przed głosowaniem nad ustawą prop215, jednak został wypuszczony po jej przegłosowaniu przez mieszkańców Kalifornii.
W każdym razie po wejściu w życie prop215 rynek medycznej marihuany w Kalifornii niesamowicie się rozwijał. To właśnie w czasie trwania prop215 z rąk tamtejszych breederów wyszły najbardziej wyjątkowe nasiona feminizowane marihuany jakie można było stworzyć. Odmiany takie jak OG Kush, Zkittlez czy Girl Scout Cookies stały się synonimem najlepszego zioła, a jakość Kalifornijskiej marihuany zaczęła być znana nie tylko w całych Stanach ale i na całym świecie. Pacjenci nie mieli najmniejszych problemów z dostępnością swojego leku a wybór był ogromny. Lekarze szybko przestali obawiać się przepisywać marihuanę więc jej postrzeganie w społeczeństwie stawało się z roku na rok czymś coraz bardziej pozytywnym i normalnym.
Oczywiście rynek ten był można powiedzieć wolny. Growerzy nie byli w żaden sposób opodatkowani, ani nie byli również w żaden sposób kontrolowani co sprawiało iż spora część marihuany uprawianej w Kalifornii trafiała do innych stanów a nawet opuszczała kraj. Nic dziwnego, Kalifornia uprawiała 8 razy więcej marihuany niż sama konsumowała. Jak można się domyślać nie podobało się to
przedstawicielom władzy, którzy zaczęli szukać sposobu by tę sytuację uregulować, a także odkroić również kawałek dla siebie. I tak w roku 2016 odbyło się głosowanie nad ustawą dotyczącą rekreacyjnej marihuany, była to prop64(Adult Use of Marijuana Act). Regulowała ona każdy etap na jakim marihuana była uprawiana, przetwarzana oraz sprzedawana – pełna legalizacja. Oczywiście większość obywateli Kalifornii przyklasnęła tej ustawie. W końcu, po co ograniczać się tylko do medycznej marihuany skoro jej używanie rekreacyjne to nic złego? Pewnie większość z was, a może nawet wszyscy również zagłosowaliby za legalizacją.
Prop64, czyli nie taka legalizacja fajna jak się mogło wydawać:
Od głosowania do wejścia w życie ustawy minęły 2 lata, do 2018 roku wszyscy związani z branżą musieli spełnić wszystkie niezbędne warunki by dostać niezbędne pozwolenia. W przeciwnym razie ryzykowali surowymi karami finansowymi i konfiskatą towaru, a w skrajnych przypadkach nawet aresztem. Oczywiście zezwolenia potrzebne są tylko farmerom chcącym uprawiać na potrzeby rynku. Prywatne osoby chcące uprawiać do 6 roślin mogą robić to bez obaw i w pełni legalnie. Farmerów wyjście „na legal” oczywiście kosztuje, i to nie mało. Przeciętny farmer musiał zapłacić od kilkuset tysięcy do nawet kilku milionów dolarów by uzyskać wszystkie niezbędne pozwolenia i przystosować swoją uprawę, aby była zgodna z obowiązującymi zasadami. To sprawiło iż niewiele growerów uprawiających od lat postanowiło wyjść z cienia i zacząć działać w świetle prawa. Na koszty związane z legalną uprawą było stać niewielu growerów, ale koszty te nie przerażały ani trochę dużych firm i korporacji które w legalnej marihuanie widziały jedynie kolejną branżę do pomnażania swoich majątków. W ich działaniu trudno doszukać się pasji i miłości do rośliny, za to wyraźnie widoczna jest dzika rządza zarabiania pieniędzy. Zioło uprawiane na ich ogromnych farmach rzadko kiedy bywa lepsze od przeciętnego. A uprawiane na masową skalę szybko zalało Kalifornijski rynek.
Często growerzy, którzy uprawiali w Szmaragdowym Trójkącie od dwóch czy trzech pokoleń byli zmuszeni sprzedać swoje rodzinne farmy, ponieważ nie było ich stać na przystosowanie farmy i opłacenie wszystkich niezbędnych pozwoleń. Niektórzy z nich próbując dostosować się do nowych zasad zbankrutowali ponieważ zabrakło im pieniędzy w trakcie uzyskiwania wszelkich pozwoleń. Część z nich dalej ryzykuje i uprawia nielegalnie, ale od czasów gdy weszła w życie prop64 growerzy nie pozwalający zezwoleń znów zaczęli być prześladowani i ich farmy celem nalotów lokalnych szeryfów, CAMP i DEA.
Jeśli przyjrzymy się bliżej zasadom jakie narzuciła prop64 zobaczymy iż ustawa ta utrudniła życie nie tylko growerom, ale i konsumentom. Jak już wspomniałem ustawa reguluje każdy etap produkcji i dystrybucji marihuany, również to jak ma być ona zapakowana. Otóż ustawa nakazuje aby opakowania były „dziecioodporne” i nic w tym złego, wręcz przeciwnie. Problemem okazuje się jednak sytuacja, gdy na zakupach w poszukiwaniu odpowiadającego nam suszu nie możemy go powąchać, a często nawet zobaczyć. Drugim problemem wynikającym z tych opakowań jest to iż często nie tylko dzieci ale i osoby dorosłe mają problem z otwarciem opakowania, zwłaszcza osoby starsze i schorowane. Przed prop64 nie było tego problemu, marihuana w dyspenseries była w szklanych słojach lub pojemnikach, można było zobaczyć gołym okiem czy jest ona wysokiej jakości, oraz powąchać. A o to by dzieci nie miały do niej dostępu musieli dbać sami rodzice, tak jak jest to w przypadku innych leków.
Dużym ciosem dla konsumentów był również podatek który do końca 2019 roku wynosił 60%, a od 2020 już 80%. Tak duże podatki spowodowały ogromny wzrost cen w porównaniu do czasów, gdy obowiązywała prop215. Nic więc dziwnego iż czarny rynek marihuany w Kalifornii wciąż jest aż 3 razy większy od tego legalnego. W końcu nikt nie lubi przepłacać, szczególnie iż w Kalifornii czarnorynkowe zioło jest często lepszej jakości niż to legalne. Jest tak dlatego iż większość małych growerów, pasjonatów którzy uprawiali przez lat dalej pozostała w szarej strefie. Nie stać ich na licencje lub nie chcą tego zrobić ze względu na brak opłacalności małych upraw.
Kolejnym ciosem, zarówno dla konsumentów jak i growerów jest to iż prop64 nie pozwala, aby growerzy mogli odsprzedawać wyhodowane przez nich zioło bezpośrednio do sklepów. Muszą oni współpracować z licencjonowanymi dystrybutorami, co oczywiście wpływa na ostateczną cenę. Podobnie jak na czarnym rynku gdzie cena zwiększa się wprost proporcjonalnie do liczby pośredników. Oczywiście dla rządu takie rozwiązanie jest bardzo korzystne ponieważ licencja na dystrybucję również kosztuje, a to kolejne pieniądze, które wpadną do kieszeni rządzących.
Również ilość marihuany jaką można legalnie posiadać zmniejszyła się, tj. zmniejszyła się dla ludzi leczących się medyczną marihuaną. Do 2018 roku będą pacjentem medycznej marihuany w Kalifornii można było posiadać przy sobie od 8 uncji do nawet 3 funtów suszu(od 226g do nawet 1.36kg) w zależności od hrabstwa. Obecnie prop64 zezwala jedynie posiadanie przy sobie jedynie uncji marihuany, jednak nie trzeba posiadać rekomendacji lekarza. Niby nie tak źle, jednak biorąc pod uwagę łatwość otrzymania recepty na medyczną marihuanę zdecydowanie łagodniejszym prawem była poprzednia ustawa prop215., szczególnie iż posiadanie suszu przez osoby nie będące pacjentami nie było szczególnie karane przez Kalifornijskie prawo.
Aby nikt nie oskarżył mnie o to iż bronię czarnego rynku, a w legalizacji marihuany w Kalifornii widzę tylko wady, wspomnę również o jej dobrej stronie. Otóż obecne prawo w Kalifornii zabrania używania jakichkolwiek pestycydów i fungicydów do uprawy marihuany. Każda partia suszu musi być przetestowana na ich ewentualną zawartość zanim trafi od growera do dystrybutora. To bardzo duży plus ponieważ pozwoli wyeliminować z rynku tych nieuczciwych growerów, którzy nie potrafią uprawiać bez używania trujących substancji. W czasach prop215 takie testy nie były obowiązkowe co sprawiało iż niektórzy growerzy używali substancji, które mogły mieć potencjalnie niebezpieczne skutki dla konsumentów.
Podsumowanie:
Reasumując, legalizacja nie zawsze jest taka dobra jak się wydaje. Czasem to tylko pozory, pod którymi ukrywa się ograniczenie wolności obywateli tak jak zrobiła to prop64 w Kalifornii. Tam pod przykrywką legalizacji rządzący skutecznie ograniczyli wolność obywateli, głównie pacjentów i niemal dali monopol na zarabianie na niej pieniędzy jedynie przez ludzi bogatych tj. firmy i korporacje. Oczywiście prop64 ma również swoje dobre strony jednak porównując ją do poprzedniej ustawy to zdecydowanie krok w tył jeśli chodzi o wolne konopie.
Oczywiście nie można porównywać Kalifornii do Polski, gdzie za posiadanie nawet najmniejszych ilości suszu konopi można dostać wyrok. Tu zmiana pozwalająca na posiadanie nawet 1 rośliny lub kilku gram suszu była by ogromną ulgą dla wszystkich, zaczynając od użytkowników, a na organach ścigania kończąc. W ich przypadku jednak wprowadzenie legalizacji miało tylko jeden cel, jak największą regulację i kontrolę rynku, niekoniecznie w dobrej wierze.
Michał Bania
http://www.instagram.com/drbania420/
Teksty źródłowe:
http://www.hanyabarthmd.com/country-guidelines
http://en.wikipedia.org/wiki/Adult_Use_of_Marijuana_Act
http://en.wikipedia.org/wiki/California_Senate_Bill_420
http://en.wikipedia.org/wiki/1996_California_Proposition_215#Protections_afforded_by_Proposition_215
http://www.newyorker.com/news/dispatch/how-legalization-changed-humboldt-county-weed#
http://www.politico.com/magazine/story/2019/06/04/humboldt-county-marijuana-farmers-regulations-227041
- Marihuana a IQ: Badania obalają długoletnie mity - 21 listopada 2024
- Długoterminowe stosowanie oleju CBD w łagodzeniu objawów neuropsychiatrycznych u pacjentów z chorobą Alzheimera - 21 listopada 2024
- Czy marihuana uszkadza DNA i czyni nasze pokolenia „mutantami”? Analiza faktów - 20 listopada 2024