Była wiosna, kilka lat temu. Na przystanku wpadłem na dawno niewidzianego kolegę.
– Co tam? – zapytałem, zanim zorientowałem się, że jest kompletnie przybity.
– Szkoda gadać – powiedział.
Po dziwnej i niezręcznie długiej pauzie opowiedział półgłosem o tym, jak po szkole palił z kumplem w krzakach za przystankiem, nagle podjechał radiowóz, wypadło z niego dwóch funkcjonariuszy i się zaczęło. Opowiadał o tym, jak wsadzili go do samochodu, zabrali na komendę i tam wałkowali, wkręcali i straszyli, aż nie przyznał się, że za ogrodzeniem domu rodziców ma posadzony krzak.
– Za ogrodzeniem? W sensie za posesją miałeś?
– Wiem, głupie, ale oni mnie tak zmęczyli, mówili, że rodziców i dziadków aresztują. Że mój ziomek z którym paliłem nie jest pełnoletni i to jest jeszcze gorzej, bo to rozpalanie nieletnich i więzienie za to grozi.
Próbowałem go pocieszać, ale on myślami był gdzieś indziej.
Powiedziałem, żeby się nie martwił, że to przecież nic strasznego, przecież nikogo nie zabił, to tylko trawa, że mój kumpel dostał za podobne coś tylko zawias.
Taki byłem wtedy mądry. Nie wiedziałem, co czuje i co przeżył. Nie myślałem też, że kiedykolwiek znajdę się w podobnej sytuacji.
*
Kiedy mnie zgarnęli, było około godziny 14.00. Pamiętam godzinę, bo akurat skończyłem prowadzić spotkanie w pracy. Właśnie wtedy zadzwonił do mnie kolega z recepcji.
– Hej, wiesz co, właśnie było u nas dwóch twoich znajomych. Pytali o której kończysz, a teraz czekają na ciebie na zewnątrz. To wygląda na coś pilnego, więc wolałem zadzwonić.
Z dwunastego piętra zszedłem schodami. Chciałem, żeby to wszystko okazało się pomyłką zanim będę na dole, bo podskórnie wiedziałem, o co chodzi. Może była to intuicja, a może zwykła dedukcja. Zastanawiam się nad tym do tej pory.
– Chyba to on, nie?
Stali przy samochodzie. Jeden – młodszy – palił zwykłego papierosa. Drugi – starszy – tego nowego, niby waporyzowanego. Młodszy był niski i szczupły, a starszy wysoki i przypakowany. Młodszy nosił okulary korekcyjne: duże, okrągłe. Więcej nie pamiętam, ich twarze rozmywają się we wspomnieniach, nie mogę przypominać sobie tego wszystkiego dokładnie.
– Pan Marcel M, tak? – po cywilnemu byli.
Smutni panowie wcale nie byli smutni. Z uśmiechami na twarzach mignęli blaszkami, kazali wyłączyć mi telefon i wsiąść do samochodu. Było miło, sympatycznie i co najważniejsze – bez kajdanek. Zdążyłem wysłać jeszcze, niby męcząc się z wyłączeniem smartphona, sms:
“przypał”.
Jechaliśmy powoli ich cywilnym samochodem.
Połykając atak paniki, wiercąc się, niedowierzając próbowałem opanować strach i, żartując, dowiedzieć się, jak bardzo mam przerąbane.
Co wiedzą? Czy byli u mnie w domu? Czy na pewno chodzi o to? Co na mnie mają?
Oni też próbowali zagadać – po koleżeńsku, heheszkując sobie niby:
– Wie pan, czemu po pana przyjechaliśmy? – zapytał ten starszy, siedzący na miejscu pasażera.
– Wydaję mi się, że tak.
– Dobrze – ucieszył się kierowca w okularach. – Dobrze, że pan wie, bo my już też wszystko wiemy i szkoda czasu, tak?
– To już teraz kwestia, żeby pan sam się przyznał i opowiedział, jak do tego doszło.
– Opowie nam pan na komisariacie i będzie po sprawie, tak?
– Głupia sprawa, ale wie pan, wszystko spoko jest, każdemu się zdarza.
We wszystkich pokojach komisariatu czekają na was zapalone, oślepiające, mrugające jarzeniówki. Buczą głośno i natrętnie, ale można przynajmniej za ich pomocą próbować odmierzać czas.
Raz. Dwa. Trzy. Kolejne elektryczne spięcie.
Na ścianie jest zegar, ale jego sekundnik cały czas wybija maniakalnie tę samą sekundę. Godzina nie zmienia się. Jest wiecznie 20:39 i 39 – 40 sekund. Tylko, że za otwartymi oknami jest jasno.
– Ten zegar to tak specjalnie? Taka gra psychologiczna? – starasz się podtrzymać miłą atmosferę.
– Tu wszystko to gra psychologiczna – odburkuje starszy.
W kącie ich pokoju stoi stary pecet. Biała klawiatura pożółkła paskudnie, na jego ekranie wyświetla się wyszukiwarka Google i wpisane w nią banalne hasło. Lista wyników to fora, ogłoszenia i strony poradni od uzależnień. Wyślą cię tam? Przecież właśnie oficjalnie zostałeś ćpunem, kryminalistą, przegrywem.
13 gramów marihuany znalezionych w twoim mieszkaniu oraz dwie paczki nasion.
– Słucha mnie pan? Brał pan coś dzisiaj? Pytam, ile tego tak naprawdę było, tak? – naciska młodszy, który zabrał od ciebie dowód osobisty.
Odpowiadasz. Kolejny raz, szczerze, bo tak chyba będzie najlepiej. On milknie i kolejny raz wklepuje coś na komputerze.
Tkwicie tu razem, we trzech. Widzisz, jak starszy patrzy na swój telefon. Chce skończyć już zmianę i teraz to on powtarza pytanie “ile”. Czujesz się winny, że muszą robić przez ciebie nadgodziny, że przecież hehe, przed chwilą, w samochodzie sobie żartowaliśmy wszyscy, że to tylko pierdoła jakaś i formalność. Jak na pierdołę trwa to jednak niepokojąco długo. Tłumaczysz się ponownie, już z automatu, już nie myśląc:
– Więcej nie miałem, tylko to, co znaleźliście. Ale naprawdę część tego to zwykła herbata z CBD, legalna, kupiona w sklepie. Wszystko na własny użytek. Nic nie sprzedawałem, nie mam nawet wagi, więc nie wiem nawet, ile dokładnie tego było. Nie hodowałem dla nikogo. To była moja roślina.
– Panie Marcelu, niech pan mnie nie wkurza – mówi ten młodszy, oddając Ci dowód. – Pan się wydajesz mądry, czytałem te pana opowiadanka, strasznie smutne, tak mówiąc przy okazji, ale to jak pan piszesz zawodowo, to powinieneś pan wiedzieć. Hoduje to się świnie, a rośliny się uprawia, tak?
Słuszna uwaga.
W tym ich pokoju zawsze są otwarte drzwi i co chwila ktoś się pojawia i za moment znika. Każdy z nowo przybyłych wie coś nowego na twój temat.
– O, no, słyszałem właśnie, że pan literat, bo tak na pana mówią kumple, my wszystko wiemy, że pan już u nas.
– Dzień dobry, kolego sympatyczny. Chociaż dla kogo dobry, dla tego dobry. Złych ludzi się poczęstowało, to teraz się ma.
– Hej chłopaki. O, widzę, że typek u was. Współpracuje? Tak? Dobrze! A może powiedział pan już wam o swoich kontaktach?
– Kurwa, długo go jeszcze będziecie trzymać? Na drugim tam czekają na niego. Może trzeba go wam pocisnąć?
Skupiasz się na tym zaciętym zegarku jak na metronomie, ale paranoja jest nieunikniona. Przecież nikogo niczym nie częstowałeś, jaki “Pan Literat”, nikt cię tak nigdy nie nazywał, kto ci to zrobił? Przecież wiedzieli tylko najbliżsi. Zaczynasz podejrzewać tych, których nigdy byś nie podejrzewał.
Jesteś coraz bardziej zmęczony. Powoli robisz się też głodny, żołądek zaciska się, burczy, wyje. Kiedy w ogóle ostatnio jadłeś? A kiedy piłeś? Czy możesz poprosić ich o przerwę, o wyjście do łazienki, o wodę?
Na razie jednak młodszy podsuwa ci papierki. Starszy staję nad tobą. Starasz się ogarnąć co i dlaczego niby masz podpisać, co to dla ciebie oznacza w ogóle, co teraz będzie? Coś ci tłumaczą, ale słyszysz to jak zza szyby.
Zegarek. Skup się na zegarku.
Tik-Tok.
Tik-Tok.
Składasz swój podpis.
To mogły być godziny lub minuty, nie wiesz, ale w końcu ruszacie dalej. Prowadzą cię pustym korytarzem na schody, a potem przez kolejne drzwi. Oddają cię w ręce swoich kolegów.
W tym klaustrofobicznym pokoju stoi wciśnięta pod brudną ścianę paskudna, żeliwna szafa. Są na niej naklejki firm sprzedających nasiona i akcesoria do uprawy. Na biurku stojącym obok zakratowanego okna popielniczka w kształcie wielkiego, zielonego, uśmiechniętego liścia. Jest tam również twój słoiczek, z którego jeden z dwóch funkcjonariuszy – ubrany w lateksowe, czarne rękawiczki – wyjmuje i dokładnie ogląda materiał dowodowy.
Intensywny, cytrusowo-pieprzny zapach wypełnia teraz całe pomieszczenie.
Drugi z policjantów, ten, którego widziałeś już wcześniej, piętro niżej, który nazwał cię literatem, gada, trajkocze, podnosi i ścisza głos podkręcając tempo, naciska, korzysta z tego, że jesteś coraz bardziej rozbity.
Starasz się opanować tupanie nogą.
– Za przyjaźni jesteśmy. Nazbyt otwarci. A Pan Literat od siedmiu boleści głupio postępuje. Kolegów nie chce sprzedać. Powiedzieć, gdzie schował więcej nie chce też.
– A ja byłem u Pana Literata, szukałem. Widziałem, że książek w mieszkaniu dużo, kilka się pogniotło przy czynnościach, ale myślałem sobie, że może mądry nam się w końcu trafił.
– Ale to może przy nas tylko idiotę chce Pan Literat z siebie zrobić?
Starasz się nie drżeć, zmusić się do kolejnego uśmiechu, kiedy kpią z ciebie.
– Ale syf macie taki, że chuj. I ten pies. Nie możesz go Literat otruć? Babę do sklepu posłać, trutkę na szczury dać i po robocie.
– Ej, Literat! Ogarniesz się, czy mamy jej znaleźć normalnego chłopa, co ją wiesz? A może trzeba trochę mocniej z tobą?
Masz tak wielką, przeogromną ochotę krzyknąć, wyjść, uciec, wyłączyć się, udawać, że to nieprawda.
– Powinieneś jaja mieć, bo baby lubią takie rzeczy. Bez tego to ci wchodzą na łeb. Pewnie ci rogi dopierdala, a może sama do nas zadzwoniła, nie myślał Literat o tym? Myślał w ogóle kiedyś?
To ci dwaj przeszukiwali twoje mieszkanie i teraz bawią się się faktem, że widzieli twoje prywatne życie.
– Patologia tam u nich, co nie? Aż mi jednak trochę szkoda tej t w o j e j. Chyba Panie Literat podjadę na kontrolkę do was za jakiś czas. Tak, wiesz, profilaktycznie i jak, kurwa, kundel będzie tam dalej i jak się nie ogarniesz, nie będziesz grzeczniutki, to sobie ostrzej pogadamy.
Rozrywają je, niszczą, szydzą z ciebie.
– Kurwa i jeszcze kota se zgarnąłeś z ulicy. Ty normalny jesteś, Literat!? Mówiła mi ta twoja, że coś ci odpierdala chyba ostro.
– Prochy też łykasz!? Łykasz na lepszą wenę czy rząchasz może?
– Ostatnio mieliśmy ziomka, co se napierdalał te dopalacze i już kurwa siedział tylko przed kompem zajebany. A twoja mi mówiła, że siedzisz i piszesz ciągle. Masz ziomków z prochami?
– Z pracy kogoś masz?
– Mam się tam przejechać?
– Odklejony jesteś, co nie Literat?
– Głupi od tego ćpania.
– Powiedziałem tej twojej, żeby cię wyjebała z domu.
– Że z ciebie nic nie będzie, Literat. Ale zobaczymy, zobaczymy. Odwiedzimy cię jeszcze.
Od tego dnia nie śpisz już normalnie, budzisz się przerażony, budzi cię każdy dźwięk. Będziesz myślał nad jego słowami, rozważał je miliard razy, krążył wokół nich. Nie możesz sobie przypomnieć dokładnie jak wyglądał, ale właśnie zaprosiłeś tego obleśnego gościa z jego wnerwiającym uśmieszkiem do swojego życia, będzie już tutaj na zawsze. Będzie cichym, powracającym co jakiś czas głosikiem z tyłu głowy.
Jego krzesło upada na podłogę, podskakujesz przestraszony, stoi nad tobą i dyszy.
– Mam ci wyjebać, czy coś w końcu kurwo powiesz!?
– W oczy mi patrz pizdo, pedale jeden!
– No i co? Zrobisz coś? No zrób coś gnoju!
Starasz się nie dać sprowokować.
Zaciskasz pięści.
Potem eskortują cię ciemnym korytarzem. Kręci ci się w głowie. Przy samochodzie czeka na ciebie starszy i młodszy. Znowu palą. Znowu jesteś pod ich “opieką”.
Pędzicie przez miasto na sygnale. Z tego co rozumiesz, wiozą cię na komisariat, gdzie masz usłyszeć z a r z u t y, ale zanim to się wszystko skończy, jest jeszcze jeden przystanek.
Jedziecie do mieszkania twoich rodziców, bo tam jesteś dalej zameldowany.
I o tej części wolę nie pisać.
Pomijam ją.
Nie jestem w stanie wrzucić się w tamte wspomnienia. Wyobraźcie sobie jedynie, jak czulibyście się stojąc przed swoją rodziną zatrzymani za “narkotyki”. Przysłuchując się, jak wasz rodzic musi składać i podpisywać zeznania.
– Czy wiedziała pani, że syn ćpa?
Znowu jedziemy i znowu padają pytania. Nawet nie wiesz już, który z nich co mówi.
– To ile tego było, tak całkiem szczerze, chodź, jak dojedziemy, to zapalimy papierosa, pogadamy, wiesz, tak między nami, przemyślisz to sobie, bo my już wiemy, ile, ale kwestia żebyś się przyznał jeszcze, żebyś powiedział, gdzie schowałeś resztę, tak? Sorry, że tak ostro musiałem tam u ciebie, u rodziców, ale taka praca. Doradzę ci. Przyznaj się. Idź na samoukaranie, tak. Szkoda mi twojej mamy, wydaje się w porządku, a broniła cię, kurcze, no matkę to masz taką. Przyznaj się, jak tak zrobisz, to pewnie zaraz wyjdziesz i też im dadzą od razu spokój, bo jak cię zamkną i będzie postępowanie, to wiesz, gorzej dla wszystkich.
Ale chyba nawet oni widzą, że aktualnie nie ma co już cię męczyć.
Nowo wybudowany komisariat niedaleko osiedla na którym dorastałeś. Ktoś na korytarzu żartuje głośno, że niedługo zalegalizują, a ktoś odpowiada, że luzik, bo jak będzie trzeba to i za ogórki albo marchewki będzie się ścigało.
Smutni panowie zostawiają cię, przekazują innym smutnym panom, a ci jeszcze kolejnym. Ktoś chce wyjść wcześniej do domu, ktoś ma chorego dzieciaka, a trzeba cię pilnować. Wszystko opóźnione, jakaś rozróba była, prokurator wkurwiony – tak mówią. Ignorują cię, już nie męczą. Już tylko wystarczy poczekać aż im ciebie zabiorą i fajrant, do domu.
W końcu lądujesz w tym ostatnim pokoju. Policjantka spisuje – powtarzane przez ciebie kolejny raz – zeznania. Potem, paląc fajkę, targuję się w twoim imieniu z prokuratorem, który przez telefon – po dwóch zdaniach wprowadzenia – decyduje.
– Rok w zawieszeniu na trzy lata. Dozór kuratora. Terapia od uzależnień.
Nie myślisz. Idziesz na ten układ. Chcesz już wyjść. Chcesz odetchnąć. Pójść spać. Zapomnieć. Uwolnić się.
Do domu wracasz z buta. Chwilę zwlekasz zanim włączysz ponownie telefon, a potem dzwonisz.
– Mama nie bardzo chcę teraz gadać. Podwieźć cię? Nie? Może to lepiej, ochłoniemy wszyscy i pogadamy jutro synu.
– Nie wiem czy chcę, żebyś wracał do domu. Nie wiem nawet od czego zacząć. Nie wiem. Po prostu nic już nie wiem, Marcel. Oni byli w naszym domu, wiesz? Przez ciebie. Jak mogłeś mi to zrobić.
– Jezu, nic Ci nie jest? Sorry, dzwoniłem, bo w pracy pytali, co się stało. Nagle zniknąłeś z tymi kolegami swoimi. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wszystko w porządku?
Koszula jest mokra i przepocona, jest ci gorąco. Dzień się kończy, chociaż dla ciebie nie skończy się on nigdy, zostanie ci w pamięci, dzisiejszą datę zapamiętasz do końca życia, tyle razy ją dzisiaj pisałeś pod dokumentami.
*
Potem dopiero, kiedy odsypiasz, zbierasz się powoli w sobie, zaczynasz działać. Radzisz się i dzięki pomocy innych okazuje się, że można jeszcze coś zdziałać. Zrobić więcej, inaczej, lepiej. Że ten strach da się pokonać, zapanować nad tym wszystkim, negocjować, że masz jakieś swoje prawa.
Ostatecznie dzięki pomocy prawnej, miesiącach walki, wizycie w prokuraturze, próbie udowodnienia, co z tego było nielegalne, a co legalne, po rozmowie z terapeutą w klinice uzależnień i wypełnieniu ankiety, po konsultacji psychologicznej i psychiatrycznej, po próbie wybronienia się od kuratora – który przecież mógłby pójść do twojej pracy, co pewnie wiązałoby się ze zwolnieniem – dostajesz potężną grzywnę. Wielkiego kopa w tyłek, kilka nocnych koszmarów dla ciebie i bliskich oraz wpis w papierach, że od teraz jesteś przestępcą.
*
Po tych wydarzeniach przez kilka miesięcy moja depresja pogłębia się. Bezsenność i paranoja związana z wizją zgarniających mnie do samochodu funkcjonariuszy wcale nie pomagają mi się ogarnąć. Tak samo jak łatka, którą mi przyklejono oraz długi, w które wpadłem, bo musiałem zapłacić za swoje grzechy.
Tak, leczyłem i leczę się na depresję. To, co “ćpałem” było odmianą z wysoką zawartością CBD – której nie dostanie się na ulicy – nasionem wytworzonym specjalnie w celu pomocy ludziom chorującym na to, co ja. Ta odmiana działała, ale niestety, tego akurat nikt nie chciał słuchać. Na hasło “depresja” mniej ode mnie smutni panowie powiedzieli:
– No jak pan tak twierdzi, to musimy zawieść pana do czubków i pewnie zamkniemy pana w zakładzie na obserwację, nie polecam.
Legalne leki, którymi muszę się teraz ratować, tabletki, czyli inhibitor wychwytu zwrotnego serotoniny i noradrenaliny pomagają, ale rozwalają przy okazji żołądek. Tyję i wywala mi na twarzy pryszcze. Lista możliwych działań niepożądanych ma kilkadziesiąt punktów, w tym “myśli samobójcze oraz nasilenie się depresji lub zaburzeń lękowych” – jedną taką próbę nawet podjąłem już po zatrzymaniu – zaryzykowałem więc. Poza tym, że leki ostatecznie zaczęły działać i odbierają mi mój “dół”, zabrały mi też emocjonalną “górę”. Nie jestem wiecznie smutny, ale wesoły też nie bardzo. Jestem obojętny, otumaniony, zlobotomizowany. Tego chcieliście? Tak broni ludzi państwo? O to chodziło?
Pierwsza, kontrolowana przez lekarza próba odstawienia leku skończyła się kiepsko – dwa dni w łóżku, kompletny dół i niechęć do świata.
Druga ciągle trwa i jestem, kurwa, przerażony.
Po zatrzymaniu odsunąłem się od wszystkiego, co lubiłem. Przestałem wierzyć we własne poglądy. Znienawidziłem nawet przez moment to, za co zostałem zatrzymany, coś co pomagało, co lubiłem. Przestałem też pisać.
Ale są takie dni, jak dziś.
Czytam, że 18 letnia dziewczyna, która kochała tańczyć nie może tego robić przez ból. Ma receptę na legalną konopię, która pozwala jej normalnie funkcjonować – w końcu coś się ruszyło – tylko nie jest w stanie od t r z e c h miesięcy jej zrealizować, a nawet jeśli są to jakieś horrendalne kwoty, zaś do wyboru jest jedna odmiana. I wtedy zagryzam zęby, wracam do tamtego koszmarnego dnia i wywalam z siebie te wspomnienia, bo tu nie chodzi tylko o mnie, bo ta spirala cierpienia i paranoi nie musi wcale trwać, bo możecie mieć na mnie wyjebane, ale nie musi być tak, że ktoś inny cierpi albo że ktoś ryzykuje – a robi to po to, by ratować siebie czy bliskich – a potem przeżywa to, co przeżyłem ja, co niszczy go jeszcze bardziej.
Myślę o tym, że gdzieś, komuś właśnie ucieka życie.
Ktoś zwija się z bólu.
Ktoś w panice, w kolejnym ataku myśli o najgorszym.
I nie namawiam nikogo na jedną albo drugą terapię. Nie mówię, że coś jest lepsze, bo to wszystko zależy od osoby, schorzenia itd, a ja nie jestem lekarzem. Nie wierzę też, że to, za co zostałem złapany jest lekiem na całe zło, ale na pewno potrafi pomóc w wielu, wielu przypadkach. Tym bardziej, kiedy dostępne jest legalnie po konsultacji z lekarzem, nie trzeba na to czekać trzy miesiące albo płacić za minimalną ilość w złocie i diamentach.
Skoro to roślina, która pomaga, najlepiej byłoby, gdyby pacjent mógł ją po prostu uprawiać. Bez strachu i w takiej odmianie jakiej potrzebuję. W ten sposób nikt z nas nie musiałby być już smutny.
Marcel M.
- Konopie w jednej grupie z heroiną? Analiza kontrowersyjnej klasyfikacji i nasze działania - 26 listopada 2024
- Prośba do obywateli: Zapytajcie kandydatów o depenalizację marihuany! - 26 listopada 2024
- Pismo do Ministerstwa Zdrowia w sprawie ograniczenia teleporad dla pacjentów korzystających z medycznej marihuany - 24 listopada 2024
Znam to. Policja tylko nas niszczy a nie pomaga.
Szufladkując nas na najgorszą półkę.
Zachowują się nie ludzko mając na uwadze tylko statystyki i wykrywalność. Chory kraj, chore prawo napędzające koniunkturę
Brachu, bardzo dobrze Ciebie rozumiem. Sam jestem w dużo gorszym położeniu prawnym… Psychicznie może jest lepiej, nie miałem tak daleko idących myśli jak Ty ale ze stresu ostatnio coś serducho mi zaczyna się telepać. Wiele lat temu poznałem roślinę, które przyniosła mi wybawienie z moich dolegliwości. Pozwoliła przeżyć fantastyczne lata. Niestety wzięto się i za mnie… W chwili obecnej czekam na sąd i wyrok. Kolejny z resztą… Też jestem pacjentem medycznej marihuany. Też na nią czekam. Nie jest to moja odmiana, trochę źle mi się po niej funkcjonuje i nie jest tak skuteczna na moje dolegliwości ale jak to mówią lepszy rydz niż nic. Nie wiem czy coś jeszcze można zrobić w mojej sprawie, nigdy nikogo nie udało mi się poprosić o pomoc. Brakuje mi już siły do działania. Życzę Ci powodzenia. Sobie z resztą też.
Hej, z tej strony autor tekstu. Przepraszam, ale dopiero zobaczyłem Twój komentarz. Bardzo, bardzo mi przykro, że tak ułożyło się Twoje życie. Mam nadzieję, że zdrowotnie (bo to najważniejsze) jest/będzie lepiej. Reszta też oby się ułożyła. Gdybyś potrzebował pogadać, podzielić się opowieścią, wygadać się po prostu. Pisz śmiało pod tym komentarzem, zgadamy się.