Małżeństwa w Polsce borykają się z różnymi problemami, jednak tylko w jednym z niewielu cywilizowanych krajach kochającym się ludziom odbiera się możliwość godnego, spokojnego i uczciwego życia – do tych Państw niestety zalicza się Polska.
Z reguły nie ujawniamy spraw aż tak prywatnych, jednak ta sytuacja mrozi nam krew w żyłach. Zarówno my jak i dwójka naszych aktywistów postanowiliśmy ujawnić swoją historię, ponieważ może ona pomóc sprawie o jaką walczymy oraz uchronić ich pociechę przed systemem, który tworzą bezduszni i bezmyślni ludzie. Takie zdarzenia nie mogą się dziać w XXI wieku w Państwie, które aspiruje do miana rozwiniętego.
Piotr i Maria to szczęśliwe młode małżeństwo, które poświęca dużo czasu na wspólne wychowanie swojego dziecka. Maluch jest wiecznie uśmiechnięty i zadowolony z tego, że pojawił się na tym Świecie. Jednak nic nie może być piękne i wspaniałe – maluchowi grozi rozłąka z rodzicami. A zaczęło się jak w bajce… Za siedmioma górami, za siedmioma lasami spotkało się dwoje ludzi – mężczyzna i kobieta, którzy stworzyli związek boży/ludzki, przy okazji korzystali z darów jakie Stwórca/Natura im ofiarował/a. Obcowali ze zwierzętami a jedno z nich także z roślinami, oczywiście w odpowiedzialny i ludzki sposób. Kochali naturę i życie, cieszyli się, że mogą razem spędzać wspólnie czas. Opowieść jednak nie skończy się jak w bajce, bo na szczęśliwe zakończenie nie ma szans, a nawet jak zakończy się pozytywnie to i tak zawsze zostanie gorycz tych przykrych wspomnień.
Najpierw przeczytajcie tę HISTORIĘ. Bo cały dramat zaczął się od niej. Policja dostała nakaz zlikwidowania wszystkich dilerów i producentów wszelkiej maści niedozwolonych środków gdyż sprawcy morderstwa byli pod wpływem metaamfetaminy. Z racji tego, że Piotrek zamówił nasiona a na granicy sprawdziła paczkę Straż Celna i poinformowała o tym lokalną policję uznano go za producenta marihuany i gdy przyszedł czas czystek zainteresowali się również nim, chwała losowi, że miał więcej szczęścia niż Pan Mirosław. Pod presją i groźbami ze strony policjantów przyznał się do stawianych mu czynów i poddał się dobrowolnie karze ze względu na obawę straty dziecka.
Piotrek nie kryje się z tym, że konsumuje cannabis (głównie w postaci herbat i ciastek czy wywarów mlecznych). Posiada receptę oraz inne potrzebne dokumenty na używanie jej w celach medycznych na terenie UE, którą uzyskał w Holandii od znamienitego i uznanego tam lekarza. Dostał zalecenie parzenia sobie 1 grama, trzy razy dziennie. Miał ciężki wypadek samochodowy i cierpi na przewlekłe bóle w nogach i plecach. Cierpi również na bolesne skurcze – marihuana pomaga mu walczyć i eliminuje nieprzyjemne i utrudniające życie spazmy. Piotrek zamówił paczkę z nasionami zza granicy. Policja po paru miesiącach od otrzymania przesyłki weszła do jego domu bez żadnego nakazu ani nawet pukania, podczas gdy ten zmywał naczynia, nikt nie słuchał jego tłumaczeń o tym iż to jego lekarstwo. Jego błędem było to, że nie zamknął drzwi na klucz. Powód? Uprawa konopi.
W jego pokoju znaleźli paczki z nasionami, lecz żadnych roślin poza melisą, papryką i innymi ziołami hodowanymi w celach spożywczych. Policjanci byli wyraźnie niezadowoleni z powodu braku oczekiwanej przez nich uprawy. Uśmiech na ich twarzach zagościł, gdy znaleźli na lodówce zawiniątko w postaci 5 gramów marihuany i 1 grama haszyszu. Mając dowód mogli rozpocząć swoje szkalowanie i szydzenie między innymi z jego żony, która w tym czasie wróciła ze sklepu. Policjanci straszyli, że odbiorą dziecko i oddadzą je po opiekę MOPS-u.
Pomijając fakt iż takie zachowanie to najzwyczajniejszy zabieg bezmózgiego funkcjonariusza rodem z Państw totalitarnych, to szydzenie z niewinnej żony było już typową oznaką świństwa i szowinizmu. Piotrek teraz czeka na rozprawę a służby bezpieki zaczynają rzucać mu kłody pod nogi. Najpierw Straż Miejska represjonowała jego żonę podczas spaceru. Po złożeniu skargi represje nasiliły się. Później odwiedziła ich jeszcze raz policja, tym razem w domu, aby spisać zeznania na temat zajścia wypytując się przy okazji o wysokość zarobków, szczepionki dziecka, metraż mieszkania, plany na przyszłość. Do tej pory nachodzą ich przedstawiciele z MOPS’u, którzy zadają identyczne pytania jak Policja i zbierają informacje do założenia teczki „patologicznej rodzinie” każąc podpisać wniosek o skierowaniu dziecka do placówki opiekuńczo-wychowawczej. Przepowiednie Policjantów zaczęły się sprawdzać a groźba, iż rodzice mogą stracić dziecko staje się coraz bardziej realna. A wszystko to dlatego, że skarga została złożona u komendanta Straży Miejskiej oraz na Policji. Teraz klika prokuratorów, policjantów i urzędników miejskich zawzięło się na spokojną rodzinę! Poniżej przedstawiamy pismo o zawiadomieniu o podejrzeniu przestępstwa, które Piotrek i Maria złożyli w prokuraturze.
Siou
Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa
„Dnia 22 stycznia 2013 roku udałam się z jedenastomiesięczną córeczką do mojego dziadka, gdyż jak wiadomo dzień ten zwany jest Dniem Dziadka. Mieszka on przy ulicy Okólnej w Pile. Po wizycie, kiedy szłyśmy do mojego taty (czyli dziadka Magi) córka zasnęła w chuście, w której ją noszę od urodzenia. Postanowiłam więc udać się z nią nad pobliskie jezioro, gdyż uznałam, że będzie tam cicho i Mała będzie mogła się wyspać przed wizytą u dziadka. Podczas spaceru zostałam zatrzymana przez straż miejską, której dwaj przedstawiciele obojga płci nie zwracali uwagi na moje prośby o ciche zachowywanie się ze względu na śpiącego Maluszka. Wiedząc, że nie zrobiłam nic złego i że zatrzymanie to jest kompletnie bezsensowne i bezpodstawne, postanowiłam się oddalić, by uchronić córkę przed niemiłym obudzeniem się. Na co funkcjonariuszka zaczęła szarpać mnie nie biorąc pod uwagę tego, iż mam przy sobie śpiące dziecko. Połamała także tulipana, którego miałam przy sobie z okazji tegoż święta. Gdy moje Dziecko w wyniku tych zabiegów w końcu rzeczywiście się obudziło, z wyrzutem poinformowałam o tym ową straż, na co kobieta oświadczyła, że to dobrze.
Gdy ze strachu przed agresywnie zachowującymi się wobec mnie osobami dziecko zaczęło płakać, kobieta stwierdziła, że to również dobrze. Postanowiłam natychmiast udać się do domu rodziców, żeby uchronić Magę przed dalszym stresem i agresją tych ludzi. Następnego dnia złożyliśmy z mężem skargę u komendanta straży miejskiej, zostaliśmy mile przyjęci, przeproszeni wielokrotnie, starano się nas ułagodzić, „ugłaskać”, wytłumaczyć niestosowne zachowanie funkcjonariuszy rzekomymi porwaniami dzieci w ostatnich czasach w Pile oraz rzadkością widoku matki z dzieckiem w chuście.
Myśleliśmy więc z mężem, że znowu mogę czuć się bezpiecznie, że taka sytuacja nie ma prawa więcej się powtórzyć. Jednak powtórzyła się, tym razem z policją. 26 stycznia udałam się z córką autobusem do domu rodzinnego, by odwiedzić moją mamę. Po drodze córka zasnęła, więc postanowiłam pójść nad to samo jezioro na spacer, by trochę pospała. Kiedy zrobiło mi się już trochę chłodno dałam znać mamie sms-em, że zaraz u niej będę, by przygotowała dla małej łóżko, żebym mogła ją delikatnie odłożyć, aby jeszcze spała, by miała dobre samopoczucie, gdy się obudzi. Kiedy już szłam w stronę domu zatrzymała mnie policja. Już z daleka, gdy funkcjonariusz zaczął krzyczeć w moją stronę dawałam znaki, że dziecko śpi i proszę, żeby mówił szeptem, bo je obudzi.
On jednak krzyczał coraz głośniej i z lekceważeniem odpowiedział: „co z tego, że śpi, pani musi coś wyjaśnić”. Powiedziałam więc co tu robię i dokąd zmierzam oraz, że jeśli chce, może pójść ze mną i zobaczyć, że mówię prawdę. Już pierwsze tak głośne słowa obudziły córeczkę i niewyspana zaczęła płakać. Powiedziałam więc, że muszę natychmiast ją umieścić w bezpiecznym miejscu z moją mamą, a potem mogę z nimi sobie dopiero urządzać pogawędki ile tylko będą chcieli, ale teraz najważniejsze jest dziecko, które było przerażone taką pobudką i widokiem agresywnie nastawionych do nas mężczyzn. Jeden z funkcjonariuszy zaczął mnie szarpać, więc próbowałam mu się wyrwać. Emocje i rozpaczliwe pragnienie obrony mojego dziecka i siebie (w drugiej kolejności) popchnęły mnie do użycia niecenzuralnych słów. Natychmiast ich poinformowałam, że taka sytuacja zdarza mi się drugi raz i jest to karygodne i poprosiłam o podanie ich numerów, których mi nie podano, nie wylegitymowali się także, więc przez długi czas nie wiedziałam czy to nie są jacyś bezprawni przebierańcy, którzy postanowili zabawić się kosztem bezbronnej matki i dziecka. Jeden z nich zgubił kluczyki od radiowozu i oświadczył, że stało się to przeze mnie. Poczułam się jak w przedszkolu- przeze mnie? Bo spacerowałam sobie spokojnie, tak? Okłamano mnie oświadczając, że zamierza się nas jedynie przewieźć do domu mojej mamy. Musiałam więc stać tam z przestraszoną Magą czekając na kolejny samochód, bo do tego jak już wspomniałam zgubiono kluczyki. Potem zamknięto nas w tym samochodzie jak przestępców. Na szczęście miałam na tyle przytomny umysł, by zadzwonić po moja mamę, aby wzięła dziecko w bezpieczne miejsce. Policjanci zadzwonili też po karetkę, nikt nie zapytał się mnie o zgodę na badanie dziecka, do którego na szczęście nie doszło (piszę na szczęście, bo było ono niepotrzebne, gdyż dziecko było zdrowe, a byłby to jedynie niepotrzebny, kolejny, ogromny stres dla niego). Ratownik medyczny, który nawet nie był pediatrą obejrzał dziecko (z przedniego siedzenia samochodu, podczas gdy ja z dzieckiem siedziałam z tyłu) i powiedział, że ma tylko zmarzniętą skórę na twarzy, co było nieprawdą, gdyż lekka wysypka pojawiła się u córki w wyniku alergii na ananasa, którego dałam jej spróbować poprzedniego dnia. Ciekawe dlaczego policjanci nie zapłacili za bezpodstawne wzywanie pogotowia?
Po bezsensownym trzymaniu mojego zdezorientowanego dziecka w samochodzie nareszcie oddałam je pod opiekę mamy. Ratownik medyczny twierdził, że płacz mniej zaszkodzi córce niż spacer na mroźnym powietrzu. Czyżby? Jeśli nie wiedział, że stres obniża odporność, to nie wiem co z niego za lekarz. Policjanci najlepiej wiedzący co jest dobre dla dzieci zgodnie twierdzili, że z dzieckiem można wychodzić tylko na 10 minut w taką pogodę (- 10 stopni Celsjusza), lecz czy naprawdę będą oni decydować o tym, czy też prawny opiekun dziecka? Myślę, że w takim razie znakomitą większość moich sąsiadów posiadających potomstwo również należałoby zatrzymać… Policjanci zachowywali się z lekceważeniem wobec mojej mamy, ironizowali i nie okazywali jej szacunku. Gdy dowiedzieli się, że jestem żoną Piotra (był karany 4 lata temu za czyn z art. 62 ust 1 oraz za czyn z art. 178a paragraf 1k.k.) postanowili wykonać mi narko- i alko-testy. Nie pytając mnie o zgodę oczywiście i bez wyraźniej przyczyny. Grożono mi zatrzymaniem na 24 godziny (nie wiem co by się stało z moja córką wtedy, gdyż karmię piersią i zasypia ona tylko przy mnie, nie chcę wiedzieć jaki ślad zostawiłoby w jej psychice tak nagłe i długie rozstanie ze mną).
Funkcjonariusze twierdzili, że popełniłam przestępstwo obrażając ich wulgaryzmami, powiedzieli, że grozi mi za to 3 lata więzienia. Gdy poinformowałam mamę przez telefon, że napadła mnie policja wszyscy ci mężczyźni obruszyli się i zaczęli mnie upominać agresywnym tonem, mówiąc: „napadają to bandyci, a nie policja”. Zmusili mnie do zamilknięcia, gdyż prawda ta raziła w ich dumę. Dali mi wyraźnie do zrozumienia, że jeśli będę mówić komukolwiek o tym zdarzeniu jako o napaści (którą było w istocie), to zatrzymają mnie w areszcie. Byłam przerażona i bałam się upominać o swoje prawa, których i tak nie respektowano. Nie pozwolono mi się skontaktować z mężem, odebrano mi telefon komórkowy. Oceniano moje kompetencje rodzica, krytykowano to, że noszę w chuście, śmiano się ze mnie, gdy powiedziałam, że czuję się słabo (ze stresu) i proszę o wodę. Alkotest wyszedł ujemnie, narkotest nie wyszedł w ogóle, bo nie miałam wystarczająco dużo śliny, gdyż z nerwów zaschło mi w gardle. W związku z tym zawieziono mnie na komendę policji gdzie powtórzono test na innym aparacie, wyszedł oczywiście ujemnie.
Następnego dnia pojawiło się u mnie uczulenie na którąś z substancji zawartych w trefnym teście, bo miałam poranione od wewnątrz policzki. Policjanci otwarcie przy mnie mówili, że w pracy im się nudzi, że nie mają co robić i cieszą się, że mogli wyjechać na tę interwencję (choć nie było po co interweniować). Dano mi do zrozumienia, że lepiej zrobię, jeśli nie będę wychodzić z dzieckiem na spacery, co jest dla mnie absurdalne.
To zdarzenie było rażącym nadużyciem praw przez policję, szkodliwym dla obywateli i bezpodstawną ingerencją w życie ludzkie. Postępując tak naruszyli moją godność osobistą, co jest działaniem wbrew Polskiej Konstytucji, której Art. 30 charakteryzuje godność jako przyrodzone, niezbywalne i nienaruszalne źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Ja natomiast byłam bezpodstawnie więziona w samochodzie a potem na komendzie przez 2 godziny, wbrew mej woli, co jest najbardziej dobitnym przykładem złamania mojego prawa do wolności. Z punktu widzenia Kodeksu karnego naruszenie czyjejś godności jest przestępstwem znieważenia, którego jestem ofiarą. Poza tym bezpodstawnie próbowano ograniczyć moją władzę rodzicielską.
Od tej pory boję się wychodzić z dzieckiem na spacery, gdy idąc chodnikiem wydaje mi się, że ktoś kto przypadkowo za mną idzie zaraz mnie zaczepi i wystraszy córeczkę. To co przeżyłyśmy podczas tej napaści było dla nas naprawdę stresujące i kompletnie niezrozumiałe. Mam nadzieję, że uda się zrobić coś, co uchroni innych rodziców od tak strasznych i bezpodstawnych represji oraz uświadomić ludziom, że noszenie w chuście nie jest zgoła niczym złym dla dzieci, lecz jest aktem miłości i bliskości, której one tak bardzo potrzebują.
Maria
- Konopie w jednej grupie z heroiną? Analiza kontrowersyjnej klasyfikacji i nasze działania - 26 listopada 2024
- Prośba do obywateli: Zapytajcie kandydatów o depenalizację marihuany! - 26 listopada 2024
- Pismo do Ministerstwa Zdrowia w sprawie ograniczenia teleporad dla pacjentów korzystających z medycznej marihuany - 24 listopada 2024