Wielu psychiatrów twierdzi, że MDMA to środek nadający się do celów terapeutycznych, a kiedy został zdelegalizowany, to skończyły się nad nim badania. Posłowie PiS-u i PO, nie idźcie tą drogą!
Kaja Puto: Siedem lat temu uchwalono tzw. „antydopalaczową” nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Jak z perspektywy czasu ocenia pan „walkę z dopalaczami”?
Krzysztof Krajewski, kierownik Katedry Kryminologii UJ: W 2010 roku zrobiono w związku z dopalaczami dwie rzeczy. Po pierwsze Główny Inspektorat Sanitarny podjął decyzję o zamknięciu stacjonarnych punktów sprzedaży dopalaczy. Z prawnego punktu widzenia był to akt rozpaczy, zresztą sam premier Tusk przyznawał, że to była „jazda po bandzie”. Wykorzystano tutaj w twórczy sposób prawo, które zwykle służy do zamykania restauracji, w których jest. np. brudna kuchnia. Ale sądy administracyjne właściwie we wszystkich wypadkach nie uwzględniły skarg, które właściciele tych punktów składali, więc można powiedzieć, że było to działanie skuteczne.
Wielu prawników co do zasady zgadza się z tezą, że dolegliwość finansowa jest najefektywniejszym środkiem walki z przestępczością zorganizowaną, bo jak nie będzie zysków, to jej działalność nie będzie miała sensu. W praktyce jednak wyegzekwować taką sankcję jest niezwykle trudno. Z opublikowanego niedawno przez NIK raportu wynika, że z 13 milionów złotych kar, które nałożyli inspektorzy sanitarni, udało się wyegzekwować zaledwie 600 tysięcy, a to jest niespełna 5%. To jest śmieszna proporcja.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że postępowanie egzekucyjne w administracji jest trudne i złożone, nie jestem też specjalistą z zakresu prawa administracyjnego, ale można byłoby sobie zadać pytanie, co tutaj można byłoby poprawić.
Rozumiem, że „antydopalaczowa” nowelizacja służyła ograniczeniu produkcji. Z samej jednak nazwy ustawy – ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii – spodziewałabym się, że ustawodawca pragnie przede wszystkim ochronić obywateli przed złymi skutkami zażywania różnych substancji. Tymczasem ze wspomnianego przez pana raportu NIK wynika, że w latach 2010-2016 odnotowano ponad 16 tysięcy zatruć dopalaczami, a nawet kilkadziesiąt zgonów. Producenci wymyślali kolejne zamienniki, niektóre z nich okazały się o wiele bardziej niebezpieczne niż „tradycyjne” narkotyki.
Faktycznie, nowelizacje z 2010 i 2015 roku wycelowane były przede wszystkim w problem podaży. W odniesieniu do użytkowników sprawa wygląda zupełnie inaczej. Zresztą proszę zwrócić uwagę, że o ile posiadanie „tradycyjnych narkotyków” jest w świetle ustawy nielegalne, również jeśli chodzi o niewielkie ilości, o tyle sankcje administracyjne przeciwko dopalaczom użytkowników nie obejmują.
Jeśli chodzi stricte o dopalacze, to bardzo często problemy z nowymi substancjami psychoaktywnymi mają te kraje, które prowadzą szczególnie restrykcyjną politykę wobec marihuany. To jedna z podstawowych substancji, które producenci dopalaczy próbują symulować, wytwarzając jej substytuty – syntetyczne kanabinoidy. Myślę, że wielu użytkowników może pomyśleć tak: „jeśli mam dostęp do marihuany, albo przynajmniej jej używanie nie jest przyczyną jakichś szaleńczych działań ze strony państwa, to w gruncie rzeczy nie ma powodu, żebym sięgał po jakieś ersatze”.
Nie mówię, że marihuana jest środkiem zupełnie bezproblemowym, ale każdy farmakolog czy toksykolog powie, że przypadki zgonów wywołanych marihuaną po prostu nie istnieją. Teoretycznie istnieje śmiertelna dawka THC, ale nie ma takiej fizycznej możliwości, by ją przyjąć. Natomiast zatrucia, a nawet zgony wywołane syntetycznymi kanabinoidami, to dzisiaj powszechność. Może trzeba zatem wybrać mniejsze zło i „popuścić” z taką substancją, jeśli pomoże to zmniejszyć popyt na jej trujące zamienniki.
Taka idea – idea separacji rynków – stoi na przykład u podłoża holenderskiej polityki narkotykowej. Decydujemy się na daleko posuniętą liberalizację polityki wobec marihuany po to, żeby odseparować ludzi jej używających od okazji do nabycia niebezpiecznych środków, np. heroiny. Należy się więc zastanowić, czy fakt, że dopalacze są w Polsce aż takim problem, nie jest właśnie wynikiem restrykcyjnej polityki narkotykowej. Niekoniecznie musi to oznaczać legalizację, ale chociażby pewne rozluźnienie, np. szerszą depenalizację marihuany.
Trudno leczyć osobę, która sama do końca nie wie, co brała, czy też czego wzięła za dużo. Jeśli chodzi o „tradycyjne” narkotyki, znane są ich efekty uboczne, objawy przedawkowania, o coraz to nowych dopalaczach nie wiemy wiele, a przede wszystkim nie wie lekarz na SOR-ze…
Zgadzam się, że to problem: mało kto o tych nowych substancjach coś na 100% wie. Ale jeśli chodzi o samą diagnostykę, byłbym nieco ostrożniejszy: o ile wiem lekarze postępują zgodnie z pewnymi rutynowymi procedurami, więc może „wariant” przyjętej substancji nie ma aż takiego znaczenia, tym bardziej, że zatrucia często biorą się z interakcji różnych substancji, a nie przyjęcia jednej z nich. Ale z pewnością jest to kłopot.
Ten problem w przypadku substancji syntetycznych będzie istniał jednak zawsze. On zresztą istnieje i przy „klasycznych” narkotykach kupowanych na czarnym rynku, w których skład i stężenie substancji czynnej są z reguły tajemnicą każdego dilera. Stąd biorą się zresztą najczęściej przedawkowania. Np. użytkownik heroiny nigdy nie wie, jaka jest czystość zakupionego narkotyku.
Ciężko też te zakazywane substancje badać, żeby wiedzieć, czego można się po nich spodziewać.
Na potrzeby badań naukowych robi się wyjątki, ale faktem jest, że jeśli jakaś substancja zostaje zakazana, przemysł farmaceutyczny przestaje się nią zajmować. Przypadek MDMA jest tu klasycznym przykładem. Wielu psychiatrów twierdzi, że to środek nadający się do celów terapeutycznych, a kiedy został zdelegalizowany, to skończyły się nad nim badania. Do dziś psychiatrzy mówią, że prawdopodobnie był to poważny błąd. Aczkolwiek w przypadku większości dopalaczy nie ma to aż takiego znaczenia. Według farmakologów prawdopodobieństwo, aby syntetyczne kanabinoidy się do czegoś przydały, jest niewielkie.
W Polsce idziemy jednak w stronę dalszych restrykcji. W sejmie znajduje się już projekt posłów PO zaostrzający sankcje przeciwko dopalaczom, podobny projekt przygotowuje Ministerstwo Zdrowia. Oba te projekty rozciągają odpowiedzialność na użytkowników…
Rozwiązania, które proponują te projekty, są teoretycznie bardzo proste. Projekt poselski po prostu rozszerza ustępy dotyczące „tradycyjnych narkotyków” na nowe substancje psychoaktywne i środki zastępcze, czyli dopalacze. Sankcje karne za produkcję, rozpowszechnianie i posiadanie dopalaczy miały zgodnie z tym projektem być takie same, jak w przypadku „zwykłych” narkotyków. Jednak jest pewien kłopot, w związku z którym zresztą nowelizacja z 2010 wyglądała, jak wyglądała.
Czyli?
Wprowadzała sankcje administracyjne zamiast karnych. Żeby móc objąć dopalacze odpowiedzialnością karną, termin „środek zastępczy” należałoby zdefiniować w sposób jasny i klarowny. Obecnie jest to definicja otwarta – brzmi mniej więcej tak, że jest to substancja, która działa na ośrodkowy układ nerwowy i może być używana zamiast albo w takich celach, jak środki odurzające lub substancje psychotropowe.
Trzeba jasno powiedzieć, że taka definicja czegoś, co ma być podstawą odpowiedzialności karnej – a więc przedmiotem działania najbardziej drastycznych instrumentów ograniczenia wolności i praw obywatelskich, jakimi każde państwo dysponuje – nie spełnia ani konstytucyjnych, ani prawnokarnych wymogów.
Dziś może nikt się takimi rzeczami nie przejmuje, ale wtedy, w 2010 roku, było to oczywiste, że takie przepisy byłyby niezgodne z konstytucją, która mówi, że odpowiedzialność karną można ponieść tylko za czyn zabroniony obowiązującą podczas jego popełnienia ustawą, a ustawa musi określać w sposób precyzyjny podstawy pociągnięcia do odpowiedzialności karnej. Był to jeden z powodów, dla którego w 2010 roku wybrano ścieżkę administracyjną, która nie jest obłożona aż tak restrykcyjnymi wymogami. A dziś posłowie PO wracają do tego rażąco niezgodnego z polskim prawem pomysłu.
A ten drugi projekt Ministerstwa Zdrowia?
Projekt Ministerstwa Zdrowia, który jest obecnie w fazie konsultacji, nie idzie tak daleko i proponuje w odniesieniu do środków zastępczych, a więc substancji niewpisanych jeszcze na listę „nowych środków psychoaktywnych”, pozostawienie trybu administracyjnego.
Ale jest z tym projektem inny kłopot, który dotyczy zresztą również projektu poselskiego. Środki odurzające i substancje psychotropowe, tj. tradycyjne narkotyki, są definiowane przez prawo w bardzo precyzyjny sposób. Są to po prostu załączniki do ustawy.
Od 2015 roku w jasny sposób definiuje się również nowe substancje psychoaktywne, tzn. znane już ustawodawcy dopalacze, przy czym umieszcza się je nie w załączniku do ustawy, lecz w załączniku do rozporządzenia Ministra Zdrowia. Oczywista zaletą tego rozwiązania jest taka, że rozporządzenie można nowelizować dużo szybciej niż ustawę – to może trwać nawet kilka dni. Dziś na tej liście jest 21 substancji i jest ona uzupełniana średnio raz na rok. Ale znów – załącznik do rozporządzenia Ministra Zdrowia nie może służyć do zdefiniowania przestępstwa. Jest to powszechny pogląd, że przestępstwo i jego znamiona muszą być definiowane na poziomie aktu prawnego rangi ustawy i przypuszczam, że przed rokiem 2015 Trybunał Konstytucyjny uznałby takie rozwiązanie za niekonstytucyjne, tak jak kilka lat temu w nieco innym kontekście, ale też dotyczącym narkotyków, uczynił to czeski Trybunał Konstytucyjny.
Wszystkie elementy definicji przestępstwa muszą być zawarte w ustawie. Tymczasem obydwa te projekty, zarówno ministerialny, jak i poselski, proponują w odniesieniu do „nowych substancji psychoaktywnych” zdefiniowanych w rozporządzeniu sankcje karne. Jak powiedzieliśmy wyżej, projekt poselski idzie w tym dalej i rozciąga je również na „środki zastępcze”. W każdym razie obydwa te projekty są pod tym względem co najmniej kontrowersyjne i obydwa rozciągają odpowiedzialność karną na użytkowników dopalaczy, podczas gdy wcześniej nawet ta administracyjna ich nie dotyczyła. A co do tego również mam ogromne wątpliwości.
Jest pan przeciwnikiem restrykcyjnego pociągania do odpowiedzialności karnej użytkowników „tradycyjnych” narkotyków, tzw. „zamykania za skręta”. Uczestniczył pan w pracach nad nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z 2011 roku. Posiadanie nieznacznej ilości narkotyków nie zostało w pełni zdepenalizowane, ale prokurator może odstąpić od ścigania tego przestępstwa. Czy zaostrzenie ustawy wpłynie na sytuację „przyłapanych” użytkowników narkotyków?
Przez pierwsze cztery lata funkcjonowania tego przepisu, tj. w latach 2012–2015, można było odnieść wrażenie, że ta
depenalizacja zaczyna działać. Myślałem, że to będzie o wiele bardziej „bolesny poród”. Tymczasem już w pierwszym roku obowiązywania tego przepisu stał się on podstawą dla 6% umorzonych spraw o posiadania, w 2015 roku było to już aż 13%.
Z roku na rok odsetek ten rósł, co pokazywało, że prokuratorzy zaczynają dostrzegać w tym jakiś sens, i że być może za parę lat to może być nawet połowa umorzonych spraw. Wtedy powiedziałbym, że osiągnęliśmy tą reformą to, o co nam chodziło.
Niestety od 2015 roku niedostępne są żadne dane statystyczne na temat stosowania tego przepisu, więc nie wiemy, co się dzieje. Istnieją natomiast dane wskazujące na to, że nastąpił wzrost skazań za posiadanie, co może sugerować, że tych umorzeń jest o wiele mniej, a może nawet w ogóle ich nie ma. Niestety nasz ustawodawca pod tym względem przejawia postawę podobną do tej amerykańskiej, mówi o „wojnie z narkotykami” i uważa, że problem narkotyków należy „zlikwidować”. W uzasadnieniu projektu posłów PO pojawia się takie sformułowanie, że „istniejące prawo nie doprowadziło do eliminacji handlu dopalaczami”. Jego twórcy zakładają więc, że to, co oni proponują, handel wyeliminuje. A to jest, trzeba sobie jasno i wyraźnie powiedzieć, naiwność.
A więc wprowadzanie dalszych restrykcji nie sprawi, że ofiar dopalaczy będzie mniej?
Odwołanie się do sankcji karnych może pewne rzeczy zmienić, ale doświadczenie uczy, że rynek nowych substancji psychoaktywnych, tak jak każdy rynek, bardzo szybko dostosowuje się do zmian legislacyjnych. Nie twierdzę, że sankcje karne nie zmniejszyłyby handlu dopalaczami, ale nie łudźmy się, że zostałby on wyeliminowany.
Kiedy GIS zaczął zamykać sklepy z dopalaczami, część z tych punktów sprzedaży przeniosła się za granicę czeską, a część można kupić w internecie, u dilera ulicznego czy nawet w sklepach, które teoretycznie handlują innym towarem. W tym ostatnim przypadku być może sankcje karne by coś dały, bo półoficjalny handel dopalaczami stałby się zbyt ryzykowny, ale prawdopodobnie handlarze dopalaczy prędzej czy później i tak się do nowego prawa dostosują.
Na przykład w jaki sposób?
Od 100 lat w stosunku do heroiny czy kokainy stosuje się bardzo surowe sankcje karne wobec producentów i użytkowników i to również nie doprowadziło do ich eliminacji. Jeśli chodzi o dopalacze, jest jeszcze dodatkowy problem: olbrzymia część tych substancji nie jest produkowana ani w Polsce, ani w Europie. Są masowo produkowane w Chinach, gdzie są całkowicie legalne, co zresztą jest przedmiotem różnych nacisków ze strony UE. Dziś można kupić je w internecie, jeśli się to uda wyeliminować, przejdzie to do darknetu. Słowem, dopóki gdzieś na świecie będą legalne, to będą docierać i do Europy.
Dopóki produkcja dopalaczy będzie się komuś opłacać, to nie ustanie?
Jeśli się przestanie opłacać np. w Chinach, przejdzie do podziemia w Europie. Z pewnością pewna liberalizacja prawa narkotykowego mogłaby ograniczyć problem dopalaczy, bo istnieje grupa ich użytkowników, którzy np. mając legalny dostęp do marihuany daliby sobie spokój z syntetycznymi kanabinoidami. Ale istnieje też taka grupa, powiedziałbym, eksperymentatorów, którzy świadomie poszukują określonych efektów psychoaktywnych, eksperymentują, tak jak np. Witkacy. Z jednej strony rozumiem, że przedstawiciele rządów starają się robić dobrą minę do złej gry i pod naciskiem opinii publicznej mówią o „eliminacji” i „rozwiązaniu problemu”. Natomiast w rzeczywistości trzeba sobie jasno powiedzieć że problemu narkotyków i dopalaczy całkowicie rozwiązać się nie da, można go co najwyżej poddawać jakiejś kontroli.
**
Krzysztof Krajewski – prawnik i socjolog, kierownik Katedry Kryminologii UJ, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Komitetu Naukowego Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii, autor wielu publikacji z zakresu prawa karnego wobec narkotyków i narkomanii w ustawodawstwie polskim na tle modeli regulacji dotyczących narkotyków w innych krajach – m.in.: „Sens i bezsens prohibicji”. W latach 2009-2011 kierował grupą 15 ekspertów opracowujących nowelizację ustawy, która weszła w życie w grudniu 2011 roku.
ŹRÓDŁO: KRYTYKA POLITYCZNA
- Konopie w jednej grupie z heroiną? Analiza kontrowersyjnej klasyfikacji i nasze działania - 26 listopada 2024
- Prośba do obywateli: Zapytajcie kandydatów o depenalizację marihuany! - 26 listopada 2024
- Pismo do Ministerstwa Zdrowia w sprawie ograniczenia teleporad dla pacjentów korzystających z medycznej marihuany - 24 listopada 2024