Kilka tygodni temu Rynek Zdrowia poinformował, że do Ministerstwa Zdrowia wpłynęła petycja, która ma na celu jeszcze większe ograniczenie możliwości uzyskania recepty na medyczną marihuanę. Nie możemy odnieść się do jej treści, bo dokument nie został jeszcze upubliczniony. Ale jedno możemy powiedzieć już teraz: w kuluarach mówi się, że w petycji zawarta jest propozycja ograniczenia stosowania marihuany do określonej „listy chorób” na które lekarz będzie mógł a przepisać. Jeśli faktycznie znalazł się tam pomysł stworzenia takiej listy, to mamy do czynienia z jednym z najgorszych możliwych kierunków zmian.
Takie pomysły nie biorą się z troski o pacjentów. Biorą się z niewiedzy o tym, jak działa układ endokannabinoidowy i jak funkcjonują kannabinoidy. Bo konopie indyjskie i produkty pochodne nie są lekiem „na jedną konkretną chorobę”, tylko regulatorem dziesiątek procesów biologicznych – bólu, napięcia mięśniowego, snu, nastroju, stanów zapalnych, apetytu. Dlatego potrafi pomagać w setkach różnorodnych schorzeń. Tabelka chorób nie jest w stanie objąć całego ludzkiego cierpienia.
A najbardziej uderzy to w ludzi, którzy chorują na rzadkie, ciężkie schorzenia, o których często nikt nawet nie słyszał. Tacy pacjenci nie mają silnych lobby, nie mają organizacji branżowych, nie mają siły przebicia. A jeśli system medyczny zostanie zamknięty w sztywnych ramach listy chorób, to właśnie oni zostaną odcięci jako pierwsi.
Najlepszym przykładem jest Adrian.
Adrian ma 33 lata. Choruje na genetyczną chorobę Wilsona – ultrarzadkie schorzenie neurologiczne, na które na całym świecie cierpi około tysiąc osób. Choroba ujawniła się nagle. Poszedł spać zdrowy, obudził się sparaliżowany. Od czterech lat żyje z porażeniem czterokończynowym, uzależniony od benzodiazepin, z potworną sztywnością mięśni, z bólem, którego nie opisze żadne pismo urzędowe.
Przyjmuje clonazepam, carpagen, egzystę, leki kardiologiczne, leki przeciwzakrzepowe. Całą baterię farmaceutyków, od których – jak sam mówi – uzależnił się, bo bez nich zaczyna go rzucać, trząść, pojawia się pląsawica, drżenia i objawy odstawienne. Medycyna konwencjonalna nie jest w stanie przywrócić mu minimum komfortu życia.
I w tym wszystkim jedna jedyna rzecz naprawdę mu pomaga.
Konopie indyjskie. Te z THC. Próbował już CBD, ale ono nie działa. Żadne leki przeciwspastyczne nie działają. Żadne środki uspokajające nie działają. Dopiero marihuana z THC rozluźnia jego mięśnie, pozwala mu przespać kilka godzin, zmniejsza napięcie, uspokaja ciało. Pozwala mu funkcjonować choć w minimalnym stopniu. Pozwala mu odpocząć.
A teraz wyobraźcie sobie, że ustawodawca tworzy listę chorób. Jesteśmy pewni, że choroba Wilsona nigdy się na niej nie znajdzie.
A to oznacza, że Adrian – człowiek, który cierpi w sposób niewyobrażalny – zostałby pozbawiony jedynego leku, który naprawdę działa. I to jest sedno problemu.
Petycja tego typu, jeśli zostanie przyjęta, nie będzie „zaostrzeniem procedur”, tylko będzie okrutnym wyrokiem i to nie tylko dla Adriana. Będzie wyrokiem dla wszystkich pacjentów paliatywnych. Dla ludzi, których medycyna konwencjonalna dawno opuściła. Dla osób z rzadkimi schorzeniami neurologicznymi.
Dla tych, którzy nie mieszczą się w systemowych tabelkach, bo ich choroby są tak rzadkie, że nikt nigdy nie stworzy dla nich „wykazu wskazań”.
Dlatego prosimy Was – przeczytajcie historię Adriana. Pomyślcie o tym, co oznacza wprowadzenie takiej regulacji w praktyce. I jeśli możecie, pomóżcie mu. Jego życie dosłownie zależy od tego, czy będzie miał dostęp do leku, który działa, a na którego go nie stać. To nie jest człowiek, który „chce się odurzyć marihuaną”. To pacjent, który bez THC jest sztywny jak kamień, krzyczy z bólu, nie śpi i nie odpoczywa.
Mało się o tym mówi, ale marihuana pełni ważną rolę w medycynie paliatywnej i w takich przypadkach jak Adriana oraz setek innych pacjentów bywa po prostu lekiem ostatniej szansy.
Dlatego pomysł tworzenia sztywnej listy chorób, do których wolno ją stosować, jest aktem bezmyślności, ignorancji i zwykłego okrucieństwa.
I trzeba to powiedzieć wprost.
P.S.
Obecnie (10.12.2025) Adrian przebywa w szpitalu i niestety nie może korzystać z jedynego leku, który realnie mu pomaga — ponieważ personel mu na to nie pozwala. To jest absolutny absurd.
To również najlepszy, a właściwie najgorszy dowód na to, jak wygląda polski system ochrony zdrowia, kiedy zderza się z rzeczywistością pacjentów leczonych medyczną marihuaną.
System ochrony zdrowia powinien opierać się na empatii, rzetelnej wiedzy medycznej, dowodach naukowych i empirycznych, a także indywidualnych potrzebach pacjenta. Tymczasem w Polsce zbyt często działa w oparciu o strach, uprzedzenia, ignorancję, archaiczne myślenie sprzed 30 lat i lęk urzędników przed „kontrowersyjnym lekiem”.
I właśnie przez te lęki oraz uprzedzenia cierpią prawdziwi ludzie — tacy jak Adrian.
Trzymaj się Adrian!
- Dlaczego ograniczenie marihuany do listy chorób to katastrofa dla pacjentów – historia Adriana - 10 grudnia 2025
- Młodzież i marihuana w Polsce – jak realnie minimalizować ryzyko? - 1 grudnia 2025
- Dostęp do legalnych sklepów z marihuaną wiąże się ze spadkiem nadmiernego spożycia alkoholu – potwierdza federalne badanie - 19 listopada 2025







