Tomka poznałam 10 lat temu na rodzinnej imprezie. To stary kumpel mojego wujka i, choć nie rozmawiałam z nim zbyt długo, pamiętam, że był wysoki i wygadany, a w oczach miał charakterystyczną zadziorę. Oczywiście, nie spodziewałam się, że będzie taki sam, jak przed laty – człowiek zmienia się cały czas, ale nawet jeśli zmieni się bardzo, zostaje ten sam sposób chodzenia, wyraz twarzy, miny, czy choćby małe gesty. Kiedy wszedł do pokoju, nie widziałam niczego, co mogłoby go zdradzić. Jakby choroba sprawiła, że w tym samym ciele znalazł się zupełnie inny duch. Rozmawiałam z nim, szukając śladów „starego” Tomka, ale na próżno. Zniknęła nawet zadziora w oczach, a na jej miejscu pojawił się spokój i mądrość. Spojrzenie charakterystyczne dla osób, które stoczyły bolesną walkę. Tak właśnie było w przypadku Tomka. Wrócił do świata żywych, po długiej i ciężkiej bitwie z glejakiem mózgu IV stopnia.

Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Kiedy twoja choroba po raz pierwszy dała o sobie znać?

Tomek: Pracowałem wtedy z bratem w centrum Rzeszowa w jednym z domów handlowych. Późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Pamiętam to dokładnie: godzina 23, jemy pizzę, zdążyłem skończyć pierwszy kawałek i z tyłu głowy poczułem największy ból w swoim życiu. Mój brat zapytał, co się dzieje. Chciał zadzwonić na pogotowie, ale ja mówię „Nie dzwoń, poczekaj chwilę”. Myślałem, że zaraz mi przejdzie, ale nie przechodziło. Wstałem i z tego bólu zacząłem na siebie wymiotować. Wtedy brat już nie pytał i zadzwonił po karetkę. Na szczęście trafiliśmy do szpitala, w którym pracuje moja ciocia. Natychmiast zrobiono mi rezonans i stwierdzono, że to wylew krwi do mózgu.

Wtedy dowiedziałeś się, że masz raka?

Nie. Lekarze od razu, na tym rezonansie, zauważyli guza, który spowodował wylew, ale powtarzali nam, że nawet najgorzej wyglądający guz może być niegroźny. Oni jeszcze nie wiedzieli, co to było. Zdecydowali, że za tydzień będą mnie operować i wtedy pobiorą tkankę do biopsji. Więc o tym, że mam w mózgu glejaka IV stopnia, dowiedziałem się po 2 tygodniach od operacji.

Zaraz po operacji lekarze byli dobrej myśli?

Zupełnie nie. Operację przeprowadził lekarz, którego moja ciocia uważała za bardzo dobrego, któremu prawdopodobnie zawdzięczam życie. Operował mnie przez 10 godzin i nikomu nie oddał skalpela, nie chciał, żeby ktokolwiek inny mnie ruszał. Jak wyszedł, po tych 10 godzinach, powiedział mojej mamie: „Proszę pani, wyciąłem wszystko, co mogłem. Ale to odrośnie, jak truskawki”.

Nie mógł wyciąć całości?

Mój guz był wielkości dojrzałej mandarynki, dotykał tak wrażliwych obszarów, że nie dało się go ruszyć, bo uszkodzono by mi mózg.

Twoja mama powiedziała ci o tym, co usłyszała od tego lekarza?

Nie. Ale nie mam jej tego za złe. Dobrze zrobiła.

Jakie były rokowania, jeśli chodzi o czas, który ci został?

Przy intensywnej radio i chemioterapii – 9 miesięcy.

Co się stało, że po kilku latach siedzisz tu i rozmawiasz ze mną?

Moja rodzina robiła wszystko, co mogła, żeby mnie uratować. Szukali w internecie informacji o glejaku mózgu, o możliwych lekach, o skuteczności leczenia farmakologicznego… Mama, tata, brat, wszyscy wyciągnęli wspólny wniosek – istnieje tylko jeden sposób, żeby zwiększyć moje marne szanse na życie i tym sposobem jest medyczna marihuana.

Zdaję sobie sprawę, że to było nielegalne, ale czy skonsultowaliście ten pomysł z jakimś lekarzem?

Próbowaliśmy. Mój tata zapytał radioterapeutki wprost, co o tym sądzi. Ona strasznie się oburzyła i krzyknęła: „Co pan robi?! Chce pan narkotykami własnego syna leczyć?”. Później tata pojechał na sympozjum naukowe na temat medycznej marihuany, tam dowiedział się o lekarzu, który przyjmuje prywatnie i prowadzi pacjentów leczących się olejem. Dostaliśmy się do niego – bardzo porządny facet, któremu na jakiś czas zabrano prawo do wykonywania zawodu za zbyt liberalny stosunek do medycznej marihuany. Był właściwie jedyną naprawdę kompetentną osobą w tym wszystkim i bardzo nas wsparł. Niestety, w kwestii przemytu byliśmy zdani tylko na siebie.

Domyślam się, że to musiała być bardzo trudna procedura. W jaki sposób udało wam się skontaktować z przemytnikami?

Sprowadzenie oleju wziął na siebie mój tata, ja nie mogłem mu wtedy nawet pomóc, bo byłem wytrącony z równowagi i większość czasu spędzałem w łóżku. Tata szukał pomocy w internecie – zalogował się na forach i grupach facebookowych poświęconych medycznej marihuanie. Przyjmują na nie każdego i nie wierzę, że wśród tych kilkuset użytkowników nie ma tajniaków. Tam nikt nie pisał wprost, że potrzebuje marihuany. Ludzie bardziej dyskutowali, wymieniali się informacjami o jej działaniu, nie pisali nic, za co mogliby trafić do więzienia. Między wierszami tata zrozumiał, do kogo może się odezwać. Tamta osoba była bardzo ostrożna i zadawała różne pytania, żeby sprawdzić, czy tata nie jest z policji. W końcu dobiliśmy targu – kupiliśmy 60 ml oleju robionego na bazie 500 g marihuany za 12 tys. zł.

Jak wyglądało przekazanie leku?

Najpierw przemytnicy musieli otrzymać pieniądze. Bardzo się baliśmy, bo tata naczytał się w internecie, że ludzie stale padają ofiarami oszustów. Zamiast oleju konopnego wysyłają olej silnikowy itd. Ale zaryzykowaliśmy, bo tylko to nam pozostało. Wysłaliśmy 12 tys., a kiedy pieniądze dotarły, przemytnicy wyznaczyli datę. Tata musiał czekać w określonym miejscu w centrum Warszawy. Nagle stanął przy nim jakiś facet, poszli za róg, on dał mu olej i powiedział, na jaki numer może dzwonić w razie pytań. To było wszystko.

Dzwoniliście później na ten numer?

Tak, wiele razy. Pytania i konsultacje były w cenie.

Następną dawkę kupiliście w taki sam sposób?

Taki był plan. Tata wysłał kolejne 12 tys., kiedy usłyszał w telewizji, że polska policja złapała przemytnika z kilogramem oleju. To była głośna sprawa. Natychmiast zadzwonił na numer, który dostaliśmy. W słuchawce usłyszał: „Tak, to waszą partię zabrali.” Oni byli świadomi, że to sprawa życia i śmierci i zachowali się bardzo porządnie. Powiedzieli: „Nie teraz, ale za kilka miesięcy ten olej zostanie wam oddany”.

Za kilka miesięcy? Ty chyba nie mogłeś tyle czekać?

Nie. Dlatego musieliśmy szybko zorganizować olej od kogoś innego. Mój tata znów przeszukiwał fora internetowe, a reszta modliła się, żeby dawka doszła na czas, bo gwałtowne przerwanie terapii jest śmiertelnie groźne. No i znalazł faceta z Holandii. To był Polak, który kazał tacie przywieźć całą dokumentacje medyczną, żeby upewnić się, że naprawdę ma chorego syna. Mój tata zatrzymał się w Amsterdamie, bo tam mieli przekazać sobie lek. Siedział w samochodzie, w wyznaczonym miejscu, wtedy zadzwonił do niego ten przemytnik. Powiedział, że rozmowa toczy się przez telefon na kartę i że ten numer jest aktywny tylko jeden dzień. Dał mu instrukcję – miał pojechać w inne miejsce, a stamtąd w kolejne… Kazał mu krążyć po Amsterdamie, żeby przekonać się, że nie ma ogona. W końcu powiedział, że ma wyjść z samochodu, podszedł do niego, przejrzał dokumentację i zgodził się na wymianę.

On znał tego przemytnika z Polski, od którego wcześniej braliście?

Znał i nie miał o nim dobrego zdania. Powiedział mojemu tacie, że tamten sugerował, żebym brał podwójną dawkę, żeby więcej zarobić na sprzedaży oleju, a wystarczyłaby mi o połowę mniejsza. To był równy facet, czasem pisał do taty z pytaniem, jak się czuję, i kolejną dawkę załatwiliśmy też od niego. Czułem się wtedy dużo lepiej i pojechałem do Amsterdamu z tatą. Pamiętam, że spotkaliśmy się z nim w McDonaldzie i nie baliśmy się już, bo wiedzieliśmy, co nas czeka.

Kto z twoich bliskich najbardziej sprzeciwiał się temu, co robiliście?

Moja mama. Ale, żeby wytłumaczyć ci dlaczego, muszę się cofnąć o wiele lat. Od kiedy pamiętam, rodzice starali się, żebym był jak najlepszym człowiekiem, ale ja wychowałem się na blokowisku i otoczenie miało na mnie ogromny wpływ. To nie tak, że kiedyś byłem złym człowiekiem, bo nigdy nikogo nie skrzywdziłem, oprócz siebie. Ja po prostu nie umiałem dobrze pokierować swoim życiem, dużo piłem, ignorowałem mamę, która wiele lat bardzo się o mnie martwiła. I to jest cholerny paradoks, ale ja dawniej regularnie paliłem marihuanę. Dzień w dzień. To był mój główny problem.

Twoja mama bała się, że ten olej cię zniszczy?

Miała ogromne wątpliwości, mówiła, że nie chce żebym uzależnił się jeszcze bardziej. W końcu jakiś jej znajomy powiedział: „Wolisz mieć syna ćpuna, czy w ogóle go nie mieć? Najwyżej pójdzie na odwyk.” To był argument, który ją przekonał.

Jaką dawkę leku dziennie przyjmowałeś?

Zaczynałem od kropelki wielkości pół ziarenka ryżu, którą nakładałem na kromkę chleba. Tam mogło być około 0,1 grama marihuany. Co trzy dni podwajałem dawkę, aż w końcu doszedłem do 2 ml, równych mniej więcej 2 gramom oleju, czyli przyjmowałem około 16 gramów marihuany dziennie.

Co czułeś po zażyciu leku?

Początkowo nie czułem nic. Dopiero po tygodniu, kiedy dawka była już większa, poczułem to po raz pierwszy. Stałem w kuchni i lepiłem pierogi z mamą, to było zaraz przed Świętami Bożego Narodzenia. Nagle ogarnęło mnie uczucie upalenia, dobrze je znałem, ale uwierz mi, że nigdy w życiu nie byłem tak odurzony, jak wtedy.

To było przyjemne uczucie?

Było mi wesoło. Wystarczyło, że brat pokiwał mi palcem przed nosem, a ja się śmiałem, ale nie. To zdecydowanie nie było przyjemne uczucie.

Każdego dnia zwiększałeś dawkę, jak to się odbijało na twoim funkcjonowaniu?

Było coraz gorzej. Doszedłem do takich ilości, że zacząłem przesypiać całe dnie. Słyszałaś o przyjmowaniu tłoka? To jest sposób na palenie marihuany, żeby jak najmocniej zadziałała. Uwierz mi, że człowiek nie jest w stanie przyjąć tylu tłoków, żeby odurzyć się tak, jak ja wtedy. Byłem poza kontrolą, całkowicie odcięty od świata.

Pamiętasz cokolwiek z tego czasu?

Nie. Przez pół roku praktycznie mnie nie było.

Myślałam, że lek przyjmowałeś przez dwa lata.

Na jednym z sympozjów dowiedzieliśmy się, że można aplikować go inaczej, żeby uniknąć efektu odurzenia.

Co działo się z twoim guzem w trakcie terapii?

Olej wyżerał go z mojego mózgu. Guz stopniowo znikał, aż w końcu wszystkie resztki zostały zniwelowane i nic nie odrosło. Kiedy lekarze patrzyli na moje wyniki, mówili, że to cud.

Nie podejrzewali, w jaki sposób się wyleczyłeś?

Kobieta, która prowadziła chemioterapię, domyślała się. Pamiętam moją ostatnią wizytę, kiedy powiedziała, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale jestem już właściwie zdrowy. Wtedy zdecydowałem, że jej powiem, choć tata był temu przeciwny. I powiedziałem: „Proszę pani, leczyłem się olejem konopnym”. Ona popatrzyła na mnie ze zrozumieniem i stwierdziła, że będzie odsyłać pacjentów do tego prywatnego lekarza, który mnie prowadził.

Jesteś żywym dowodem na to, że marihuana medyczna leczy, i że w całym sporze politycznym chodzi o legalizację leku, a nie narkotyku, jak się niektórym wydaje, bo terapia, którą przeszedłeś nie była zabawą, ale wielomiesięczną, ciężką walką o przetrwanie. Dlaczego Sejm przyjął ustawę o dostępie do preparatów z konopi dopiero teraz? W dodatku ta ustawa bardzo różni się od swojej pierwotnej, liberalnej wersji.

Bardzo. Lek będzie trudno dostępny i nieziemsko drogi, bo przynajmniej na razie nie jest objęty refundacją. Przeciętny człowiek nie będzie miał możliwości podjęcia normalnej terapii medyczną marihuaną. A poza tym, wiesz, o jaką kasę tu chodzi? Chemioterapia, którą przyjmowałem, kosztowała państwo setki tysięcy złotych. Tyle służba zdrowia płaciła koncernom medycznym. Obieg pieniądza w polskim przemyśle farmakologicznym jest zatwardziały i wielu ludziom bardzo się opłaca, żeby zostało tak, jak jest. To nie chodzi o ratowanie ludzkiego życia, tylko o pieniądze.

W czasie choroby zastanawiałeś się nad śmiercią?

Uwierz mi, że ja przed chorobą, w trakcie i po chorobie, ani razu nie myślałem o śmierci. Nie mogłem się poddać, bo miałem bardzo dużo wsparcia i zadanie do wykonania. Musiałem dać siłę moim bliskim, a zwłaszcza mamie. Powtarzałem jej: „Damy radę, zwyciężymy, ja ci to mówię. Ja, który jestem poszkodowany, mówię ci, że damy radę, a ty się nie masz o co martwić. Ja to czuję!”.

Tomek, wierzysz w Boga?

Przestałem wierzyć w Boga wiele lat temu, kiedy bardzo bliskie mi osoby zginęły w okropnym wypadku. Pomyślałem, że skoro Bóg ich zabrał to… jakim prawem? Nie byłem w stanie sobie tego wytłumaczyć. Wszystko się zmieniło, kiedy dowiedziałem się, jak źle było ze mną i jak niewielkie szanse miałem na przeżycie. Pamiętam, że leżałem w domu i dochodziłem do siebie po operacji – wtedy moja wiara wróciła. Nie chodzę do kościoła. Nie wierzę w to, co ludzie robią tu na Ziemi. Przez rok uczyłem się w katolickim liceum, miałem okazję zobaczyć to od środka i uważam, że księża, a przynajmniej część z nich, kompletnie nie nadaje się na duchowych przewodników. Ale nie pytasz o mój stosunek do ludzi, tylko do Boga, więc odpowiadam – bardzo w Niego wierzę. Codziennie, zanim zasnę, najpierw się pomodlę. Tak to wygląda.

Żałujesz, że ta choroba przytrafiła się tobie?

Gdybym mógł być człowiekiem, którym jestem dzisiaj, bez choroby, to oczywiście wolałbym, żeby jej nie było. Ale gdyby jej nie było, prawdopodobnie byłbym tamtym Tomkiem, więc – nie. Nie żałuję.

Teraz nie palisz?

Często powtarzam, że wyleczyłem się ziołem, ale wyleczyłem się też z zioła. Fakt, że przez tyle miesięcy musiałem być odurzony, sprawił, że chęć zapalenia całkowicie odeszła. A reszta? Palę elektrycznego papierosa, alkohol piję raz na dwa miesiące w małych ilościach, nie chodzę na imprezy i wiesz co, jest teraz mają główną rozrywką? Łowię ryby i naprawdę to lubię! Myślę o przeszłości i wiem, że nigdy nie wrócę do tych dni, kiedy codziennie paliłem marihuanę i zastanawiałem się, jaki jest sens tego wszystkiego. Już nie mam takich myśli, bo znalazłem sens. Dzięki chorobie.

Co jest twoim sensem?

Zadbanie o rodziców, założenie własnej rodziny. Szczęśliwej rodziny, bo to jest najważniejsze, i pomaganie ludziom chorym na raka, którzy mogą ten sens zgubić. Moja ciocia organizuje mi wizyty na oddziale onkologicznym. Rozmawiam z pacjentami i powtarzam im, żeby wbili do głowy słowa: „Musisz to wygrać i wygrasz!”, żeby dawali wsparcie swoim bliskim i nie dopuszczali myśli o śmierci, bo jak chory się podda, to umiera. Ale jeszcze raz – pytasz, co jest moim sensem? Po prostu życie.

Imię i miasto, w którym mieszka mój rozmówca, zostały zmienione

 

Źródło: WP.PL

Jakub Gajewski
Postaw nam kawę
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Sadzić, Palić, Zalegalizować! | WolneKonopie.org © 2021 - Made on blunt. - underground: BTC: 17NmuD6sAUWSMaRREHMhdavVu4pse2U5Vh ETH: 0xb8e9b131bc5a3e06e3a87ad319f5e5b9b1f9ed16
  • Partnerzy

  • Dowiedz się jak tu trafić. 

  • lub

    Zaloguj się używając swojego loginu i hasła

    Nie pamiętasz hasła ?

    Skip to content