W 1969 roku, kiedy Instytut Gallupa po raz pierwszy zadał pytanie o legalizację marihuany, najpopularniejszej obecnie nielegalnej używki na świecie (przyjmuje ją regularnie 166 millionów dorosłych wg. ostrożnych szacunków UN), jedynie 12% Amerykanów popierało ten postulat.
Według ostatnich badań liczba ta wzrosła wreszcie do 50% (badanie przeprowadzone 6-9 października 2011 na reprezentatywnej próbie 1 005 dorosłych osób). Jednocześnie aż 70% dorosłych Amerykanów popiera przepisywanie marihuany przez upoważnionych do tego lekarzyna na receptę, niekoniecznie z pieczątką. Oznacza to, że znakomita większość amerykańskiego, konserwatywnego społeczeństwa uważa, że przynajmniej jedna z nielegalnych dziś używek powinna być przyjmowane pod kontrolą lekarzy. Do tego właśnie lekarze między innymi są stworzeni.
U nas odwrotnie, lekarze wydają się być stworzeni do czegoś innego. Lekarz stojący obecnie na czele polskiego parlamentu – Ewa Kopacz, publicznie głosi narkotykowe banialuki (niedawno porównałem to do wypowiedzi nieodżałowanego wiceministra Ministra Edukacji na temat wspólnej człowieczej i gadziej historii), nikt nie protestuje.
W 17 stanach USA lokalne władze przyjęły odpowiednie regulacje, kolejne ustawiają się w kolejce. W kraju szaleństwa prohibicji wygrywa wreszcie obywatel i zdrowy rozsądek. Nie wywalczyli tego jednak politycy, ale społeczne ruchy, bazując na poszerzaniu pola wolności zdefiniowanego zapisami Konstytucji. W tej walce sprzymierzeńcem nie okazywały się organa ścigania, prokuratorzy i Policja, lecz sądy, w których kształtuje się prawo na mocy precedensu i które wyrażają społeczne poczucie sprawiedliwości oraz… namysł nad stosowaniem i treścią tego prawa. W Polsce wszystko to wygląda jednak inaczej.
Dlatego, gdy w zeszłym roku nie udała się próba pełnej legalizacji rekreacyjnego obrotu marihuaną w Kalifornii (pierwszym stanie, który zalegalizował medyczny nią obrót), rodzimym komentatorom nie mieściło się w głowie, że powodem tego nie był sprzeciw wobec marihuany. Nawet tamtejsi konserwatyści i nowi chrześcijanie nie widzą w tej używce diabła wcielonego, źródła zepsucia czy zła. Spierano się nie o to, czy legalizować, ale o to, w jaki sposób to zrobić.
Tymczasem u nas legalizacja marihuany postrzegana jest jako niezwykły eksces. I choć obowiązuje już nowa, „zliberalizowana” ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii, Policja swobodnie, nadal bez żadnych ograniczeń ściga obywateli podejrzewanych o posiadanie narkotyków, czyli właściwie każdego.
Prawne możliwości obrony własnych konstytucyjnych praw są fikcją, o czym przekonałem się zaskarżając bezprawne zatrzymanie mnie w centrum Warszawy. Policjanci złożyli fałszywe zeznania, prokurator przymknął oko na ich niezgodność z protokołem i po sprawie (opiszę to wszystko ze szczegółami niebawem).
Oczywiście funkcjonariusze organów ścigania starannie wybierają swoje cele, szerokim łukiem omijając polityków przyznających się do brania narkotyków (na czele oczywiście z Donaldem Tuskiem, premierem). Nietykalni są również artyści, często występujący na scenie i ekranie telewizora pod widocznym ich wpływem. Celem polowań staje się za to młodzież, na ogół ze społecznych nizin, przedstawiciele różnych subkultur czy po prostu mieszczący się w stereotypie „narkomana” przechodnie.
Uchwalone 1 kwietnia przez Sejm i wprowadzone w życie w grudniu 2011 roku prawo ma charakter kosmetycznej zmiany, podyktowanej taktyką „małych kroków” i zgodnie zaakceptowaną przez wszystkie reformatorskie siły.
Jednak zmiana mentalności funkcjonariuszy Policji i prokuratury to jedno, a zmiana instytucjonalnych bodźców to coś zupełnie innego. Dziś Policja nagradzana jest za stosowanie sprzecznej z Konstytucją ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, a funkcjonariusze nadużywające swoich uprawnień chronieni są de facto przez prokuratorów. Nie może być inaczej, bowiem trudno, aby prokuratorzy karali swoich kolegów policjantów za mechaniczne stosowanie głupiego prawa. Obie grupy zawodowe wskazują na polityków, jako źródło problemu i adresata apeli.
A sędziowie? Siedzą z założonymi rękami, w przeciwieństwie do swoich amerykańskich kolegów nie przejmując się rolą aktywnego czynnika kształtującego prawo. Dominuje bierność i swoisty fatalizm – przepisy nie nakładają na sądy obowiązku, ani możliwości szerokiego kształtowania prawa, więc robi się tylko to, co robić trzeba. Środowisko sędziowskie zaś samo w sobie nie jest w stanie bronić i lobbować w imię niczyich interesów, poza swoimi, głównie zawodowymi. Wina systemu, czy mentalności sędziów?
W najbliższy piątek Ruch Palikota ma zamiar przetestować na sobie obowiązywanie nowego prawa. Będzie też składał projekt legalizacji marihuany. Projekt równie tajemniczy, jak sejmowy pokój 143, w którym ma się odbyć ten interesujący konwentykiel. Czy ma on w ogóle jakikolwiek sens?
Ruch Palikota i jego lider mają ogromne zasługi dla sprawy – dzięki nim marihuana weszła do mainstreamu polityki, a dzięki marihuanie oni do parlamentu. Obecnie jednak medialny przekaz budowany wokół domniemanej, planowanej, zamierzonej reformy budzi mój niepokój – jeszcze chwila, a Janusz Palikot zamieni poważny temat w żart i utrudni rozmowę o narkotykach w Polsce. Podobnie jak plastikowy penis, liść konopi na zawsze stanie się jednym z pomponów jego błazeńskiej czapki z biłgorajskim futerkiem, a palenie jointów stanie się czynnością równie źle kojarzoną, jak wnoszenie świńskiego ryja na salony.
Oprócz tej groźby jest i problem inny, znacznie poważniejszy. Janusz Palikot, wieczny happener i jego nad-aktywni posłowie zdają się nie zauważać, że wszystkie projekty legalizacyjne nie mają obecnie najmniejszych szans na przejście ścieżki legislacyjnej, choćby każdy z posłów Palikota wciągnął ją całą nosem, a do klapy marynarki przypiął sobie po kilka liści wielkości łopianu.
Po pierwsze, politycy dopóty walczyć będą z narkotykami, dopóki badania opinii publicznej nie pokażą zmiany społecznych nastrojów na miarę notowanej obecnie w USA. Tym bardziej, że rząd, Prokurator Generalny, Sąd Najwyższy nie zamierzają nic w swoich działaniach zmieniać, bo narkotykowa prohibicja zwyczajnie nie jest ich problemem. To nie ich dzieci lądują przecież w izbach zatrzymań.
Również dziennikarze nie będą pisać dramatycznych apeli, a artyści aranżować przejmujących scen, bo to nie oni są przedmiotem policyjnych represji. Zostaje tylko kilkadziesiąt tysięcy dzieciaków wychodzących na ulice większych i mniejszych miast w całej Polsce, co tworzy jeden z największych fenomenów społecznych współczesnej Polski, wydarzenie bez precedensu w skali Europy. Ale łatwe do zbagatelizowania przez polityków i media, bo nie przekładające się dotychczas – pierwszy skorzystał z tego Palikot własnie – na sukces wyborczy.
Po drugie, kolejnej nowelizacji ustawy nie będzie, bo jedna już przed chwilą była i Palikot ze swoim radosnym cyrkiem nic w tej kwestii pozytywnego nie osiągnie. Wiele może jednak zepsuć. Co zatem robić?
Brać przykład z Amerykanów, gdzie problem prohibicyjnej polityki już właściwie rozwiązano.
Znaczącą zmianę praktyki stosowania prawa osiągnąć można kładąc nacisk na gwarancje obywatelskich praw zapisane w innych ustawach, a przede wszystkim w Konstytucji. Byłbym o wiele bardziej zadowolony, gdyby to właśnie w tym kierunku szły legislacyjne pomysły Palikota, zamiast kolejnej zadymy, choćby generowanej w oparach najszlachetniejszego dymu. Strategia, z której powinien skorzystać nie wiedzie zatem poprzez frontalny atak na treść antynarkotykowych przepisów. Na politykę narkotykową należy spojrzeć szerzej, jako na problem standardów demokratycznego państwa prawa. Tego spojrzenia nam brakuje.
Stworzenie mechanizmu skutecznego zaskarżania działań Policji i prokuratury, rygorystyczne przestrzeganie procedur, wprowadzenie zasady owoców zatrutego drzewa do polskiego prawa, a przede wszystkim odbudowa demokratycznego sądownictwa, działającego w interesie konstytucyjnych gwarancji, stanowić może konkurencyjną drogę do faktycznej reformy polityki narkotykowej.
Postawieni w sytuacji konieczności wykonywania sprzecznych poleceń, narażając się na odpowiedzialność służbową i karną, policjanci oraz prokuratorzy pierwsi zaapelują o zmianę idiotycznej ustawy. Albo zwyczajnie przestaną ją stosować, zapominając, że w ogóle istnieje.
Dlatego apeluję w tym miejscu do posłów Ruchu Palikota o próbę wyjścia poza schemat frontalnego ataku na okopany szaniec, choćby i zza zasłony dymnej wyprodukowanej w pokoju 143. Mniej krwi i świńskiego łba, więcej trawy!
Ps.1. Nie bez znaczenia jest sam mityczny projekt, a raczej jego pochodzenie. Klub RP niedawno zapowiadał stworzenie parlamentarnej grupy do spraw polityki narkotykowej, która miała – w towarzystwie ekspertów – przygotować kompleksowe rozwiązania. Trzy tygodnie później pojawia się projekt, unieważniając poprzednie zapowiedzi. Wygląda to niepoważnie i z pewnością wiarygodności klubu szkodzi.
Ps.2. Przemyślenia wymaga wprowadzenie do polskiego prawa zasady precedensu (sądy związane orzeczeniami choćby sądów wyższej instancji w podobnych sprawach). Dzisiaj, wobec jej braku nawet w przypadku orzeczeń Sądu Najwyższego (sic!), każde wywalczone z mozołem przed sądem zwycięstwo demokracji łatwo zaprzepaszczone może zostać kolejnym wyrokiem wydanym przez zabieganego, albo zwyczajnie głupiego sędziego. Jednych i drugich niestety nie brakuje.
ŹRÓDŁO:
- Konopie w jednej grupie z heroiną? Analiza kontrowersyjnej klasyfikacji i nasze działania - 26 listopada 2024
- Prośba do obywateli: Zapytajcie kandydatów o depenalizację marihuany! - 26 listopada 2024
- Pismo do Ministerstwa Zdrowia w sprawie ograniczenia teleporad dla pacjentów korzystających z medycznej marihuany - 24 listopada 2024