Premier Tusk przyznał się do palenia „trawy”, w tzw. młodości, kiedy to pracował w Spółdzielni Usług Wysokościowych „Świetlik” (Gdańsk). Też pracowałem w „Świetliku”, „trawę” paliłem, nawet hodowałem.
To był swojski, przyjacielski grass. Żadnej chemii, forsy, mrocznych interesów. Z tym, co od kilkunastu lat oferują w Polsce dilerzy nie chcę mieć nic wspólnego. Kolega stwierdził niedawno, że marihuaną i haszyszem handlują tu chyba pokręcone smutasy ze specsłużb – taki to przymulacz i szit.
Od lat wkurza mnie ignorancja i obłuda, z jaką podchodzi się do tego tematu. Roi się od kłamczuchów pozujących na niewinne dziewice. Tymczasem palenie „trawy” było w środowiskach opozycyjnych dość powszechne. Jak to (upraszczając i żartując) ujął Maciej Płażyński, ex-prezes „Świetlika”: KOR palił trawę, Solidarność piła wódkę
Kto pamięta koncert „Anti Apartheid”, który odbył się w Gdańskiej Stoczni na znak zwycięstwa i pożegnania komuny 13 grudnia 1989 roku? Królowało reggae, zjechała ekipa z Jamajki. Nie mieli co palić, bali się przenosić przez lotniska, bez zioła nie chcieli wystąpić, organizatorzy zwrócili się do mnie. Podarowałem rastamanom sporą papierową torbę, byli zachwyceni, zagrali rewelacyjnie. Miałem dostać za to beczkę piwa. Nigdy nie dostałem. Solidarność przekształciła się w pazerność, „trawa” w nielegalny towar i źródło wielkich interesów, politycy kłamią, marihuaną zajmują się przestępcy i aparat represji, młodzież pali przymulający, chemiczny szajs.
Swego czasu, naście lat temu, policja i prokuratura zaatakowała i mnie. Chciałem nawet rozkręcić zadymę na rzecz dekryminalizacji konopii. Pismo w mej obronie podpisało kilkunastu polityków. Sprawa została umorzona. Policja stwierdziła, że „materiał dowodowy zjadły szczury”.
Cieszę się, że Donald Tusk nie dał się pożreć do końca politycznej i obyczajowej obłudzie i nie żenuje, jak Clinton, co to „palił, ale się nie zaciągał”.
Poniżej wklejam materiały ilustrujące me niegdysiejsze przygody z „trawą”.
TRAWA
Był środek upalnego lata i środek lasu. Poranek. Jak się potem okazało – 22 lipca. Ćwierkały ptaszki. Gramoliłem się z boku na bok, budząc powoli w półmroku okopconego na czarno tipi. Coś nie grało. Głosy! Zagęszczające się, obce głosy. Liczne cienie majaczące za płóciennymi ścianami. „Kto tam?!” – zawołałem. „Policja” – oświecił mnie głos. Zgarnąłem na bok leżącą na stoliku fajkę. – Proszę do środka, jeszcze nie wstałem.
Nie chcieli wejść ani nawet zajrzeć. Pomimo zaproszeń. Niesłychane!! Tipi i okolica musiała glinę rozmiękczyć. Wylazłem więc w końcu sam, w niebieskich śpiochach frotté z kolorową klapą na dupie i dowodem osobistym w ręku.
Policjantów było kilkunastu, niektórzy ze spluwami. Młodsi otaczali tipi, starsi i grubsi stali na górce i dowodzili akcją. Jeden, najstarszy, pokazywał palcem to tu, to tam, na co paru młodszych pędziło we wskazanym kierunku tratując łączkę. Mieli lornetki. Silni, zwarci, gotowi, jak pod Lenino. Trochę się nabiegali. W okolicy posadziłem ponad sto drzewek, przy każdym palik. Sprawdzali, co rośnie przy palikach. Skupili się wszyscy przy tipi, gdy jeden odkrył na przedramieniu kleszcza. – „No tak, roznoszą zapalenie opon mózgowych i tę amerykańską stopniową degenerację stawów” – podzieliłem się informacjami z gazet. Nie tratowali już więcej łąki.
„Co pan tam uprawia, jakie rośliny?” – spytał groźnie najgorliwszy z młodych. Wiedziałem, o co im chodzi. Wymieniłem ciurkiem mnóstwo gatunków uprawianych przez siebie roślinek, między innymi konopie. Zdziwili się, że się przyznaję. – „Wie Pan, że uprawa konopi jest zabroniona” – Nie obchodzi mnie to. W swoim ogrodzie na swoje potrzeby mogę hodować, co chcę. Takie stanowisko podyktowałem potem do protokółu.
Gliniarze szybko się uspokoili. Pięciu czy sześciu młodszych udało się w końcu zaprosić do tipi. „Panowie, ominie was przygoda odwiedzenia poważnego tipi Czejenów” – powiedziałem i weszli. Siedli w kręgu, rozpaliłem ogień. Pytania i odpowiedzi jak na zajęciach z dziećmi: skąd, po co, jak, do czego, dlaczego, z czego itd. Opowiadam o Indianach, trochę o sobie, o trawie i innych narkotykach. Jeden z nich, sierżant, pracowicie zapełnia całe arkusze papieru.
Tak to jest – dostali cynk, zrobili wielką akcję, sam szef przyjechał, żeby zdobyć medal – a tu żenada. Maleńka, stożkowa foliarnia, w środku pomidory, ogórki, cukinie, kalafiory, goździki i kilka nie wyrośniętych konopi. Z medalu – nici, akcja aż śmieszna, szef schował się w cień.
Sporządzam dla wszystkich herbatkę z macierzanki, mięty i rumianku, w równych mniej więcej proporcjach. Jest pyszna, poza tym przeczyszcza i odblokowuje kanały. Smakuje chłopakom.
Dyskusji nie ma. Dobrze wiedzą, że prawdziwie groźne są oficjalne narkotyki – alkohol i nikotyna, ale na nie państwo ma monopol i tuzy zarabiają wielki szmal. Trawę można sobie posiać w ogródku czy doniczce i nikomu nic nie płacić. Co na to monopoliści? Zakazać, zastraszyć, napuścić policję i „opinię publiczną” na ładne, zielone listki. Swojska trawa zamienia się wówczas w cenny, nielegalny towar, którym handluje mafia: marihuanę i haszysz. Przewalają się góry szmalu, z mafią idzie się dogadać, wszystko jest pod kontrolą i tyle.
Ważne i to, że kryminalizacja trawy poszerza niesłychanie pole działania policji. Znów, jak za czasów ścigania „nielegalnych wydawnictw”, można włazić do domu, rewidować, czepiać się, szantażować, werbować kapusiów. I to jeszcze łatwiej niż z bibułą – palenie trawy i haszyszu jest już w Polsce powszechne. A jak ktoś nie pali, to żaden problem podrzucić szczyptę – i mamy człowieka! Trzeba bardzo nie lubić spokojnego życia, aby forsować kryminalizację tak powszechnego i nieszkodliwego zjawiska , jak palenie konopi…
Wszystko to było dla moich szczególnych gości oczywiste. Pokazywali nowiutką walizkę z różnymi fiolkami do wykrywania wszelkich dragów. Dostali od Amerykanów. Idiotyczne podlizywanie się Ameryce, gdy tymczasem nawet w ordnungowym RFN odczepili się od trawy. Ale cóż – z USA sprzęt i kasa, trzeba się wykazać. Zaprosili zatem „Copernicusa” – telewizję olsztyńską (nielegalną!) i jak to policja – usiłowali mi wmówić, że nie mam prawa sprzeciwiać się filmowaniu. Ustaliliśmy, że mam prawo wywalić TV, speszony kamerzysta i przestraszona reporterka zaproszeni zostali do tipi na herbatkę. Oświadczyli, że chcą zrobić dobry program, nie żaden gniot pod policję. Jak tak, to zgoda.
Rzeczywiście, program był OK. Leciał tego samego dnia. Dobra muzyka, totemy, tipi, dym ulatujący przez klapy, sierżant mówiący, że w biodynamicznych uprawach, jakie prowadziłem, konopia jest bardzo pożyteczna, ja ze swej strony przyznałem, ze lubię czasem zapalić faję, tudzież wyraziłem potrzebę zmiany idiotycznego prawa o zakazie hodowli konopii.
Głupio trochę czuli się policjanci, Tylu chłopów, uzbrojonych, wyszkolonych, napada na samotnego leśnego Indianina, który uprawia sobie ogródek. W tym westernie przypadła im rola nieciekawych bladych twarzy.
Nie byłoby takich sytuacji, gdyby nie głupie prawo. Przynajmniej niektórzy z tych chłopaków mogliby być dobrymi szeryfami i zjawiać się tam, gdzie są naprawdę potrzebni.
Bóg nigdy nie stworzył w Ameryce tak cudownego policjanta. Żadnych podejrzeń, żadnych awantur, żadnego zawracania głowy: był strażnikiem śpiącego miasta, koniec, kropka – wspomina Jack Kerouac spotkanie z. gliną, który napotkawszy śpiących na drodze włóczęgów życzył im dobrej nocy. Tyle, że działo się to w Meksyku, gdzie policja też lubi muzykę, trawę i zabawę, ma zresztą w żyłach indiańską krew.
Kiepsko natomiast z naszymi szeryfami, jeśli prawo kształtować będą fanatycy i kameleony, którzy obecnie chcą być bardziej amerykańscy i katoliccy od McDonalda w Częstochowie.
Póki co, zaprosiłem policjantów na fajkę pokoju w moim tipi, o ile przyczynią się do legalizacji marihuany. Poszli sobie. Zabrali wyrwane z korzeniami rośliny do analizy w laboratorium. Znów niepotrzebne koszty i wysiłek, bo mówiłem, jak komu dobremu, że to naprawdę porządne konopie indyjskie.
Zielona dżungielka za foliami lubiła towarzystwo trawy. Po dwóch dniach zgniły wszystkie kalafiory. Reszta jakoś przeżyła. Ja też żyję. Pozbierałem po policjantach sporo wdeptanych w łączkę petów. I jak za dawnych, dobrych czasów generała Jaruzelskiego – jestem „podejrzany”, „przedstawiono (mi) zarzuty”. Co zrobi z. tym prokurator, zależy od tego, czy w najbliższym czasie przeważy u nas paranoja, czy rozsądek. Mnóstwo innych, ważniejszych spraw także od tego zależy.
POLICYJNY KWIT
RSD-1526/94 KOMENDA REJONOWA POLICJI W Olsztynie, L. dz…, Olsztyn, dnia 3. 08. 1994 r. UZASADNIENIE postanowienia o przedstawieniu zarzutów Wojciechowi Czesławowi Jankowskiemu
Podejrzanemu Wojciechowi Czesłnwowi Jankowskiemu s. Czesława ur. 30. 07. 1964r. w Gdyni zam. Sopot ul. Wł. Andersa 10/2 w dniu 28. 07. 1994r. przedstawiono zarzut o to, że w okresie od czerwca do 22 lipca 1994r. na działce leśnej w m. Nowe Kawkowo wbrew przepisom ustawy uprawiał konopie indyjskie mogące służyć do wyrobu środków narkotycznych, tj. o czyn przewidziany z art. 26 Ustawy z dnia 31 01. 1985r o zapobieganiu narkomanii. Podejrzany zażądał uzasadnienia postanowienia o przedstawieniu zarzutów. Za popełnieniem wyżej opisanego czynu przez podejrzanego przemawiają takie okoliczności, jak:
1. Oględziny działki leśnej, którą opiekuje się ww. a także protokół przeszukania tej działki, w wyniku których to czynności ujawniono rosnące zielone krzewy konopi indyjskich, których uprawa jest zabroniona przez Ustawię z dnia 31. 01. 1985r. o zapobieganiu narkomanii.
2. Podejrzany w protokóle przesłuchanie : dnia 22. 07. 1994r. przyznał, że to on założył uprawę konopii. Informacje te podtrzymał w protokóle przesłuchania podejrzanego w dniu 28. 07. 1994r.
Powyższe okoliczności wskazują, że zarzut jest zasadny.
Sporządził: sierż. Mirosław Chłopicki
ODPOWIEDŹ
Czarne, 12.2.96, Prokuratura Rejonowa, w Olsztynie, WYJAŚNIENIE SPRAWIE, wezwania do osobistego stawiennictwa w Prokuraturze Rejonowej Olsztyn z dn. 12.2.1996
Drogi Panie Prokuratorze!
Od kilkunastu lat miewam tzw. kłopoty z organami ścigania. Kiedyś represjonowano mnie za pisanie, czytanie, publikacje i kolportaż. Za domaganie się referendum w sprawie elektrowni atomowej i inne działania ekologiczne. Za organizowanie akcji przeciwko przemocy i militaryzmowi. Mnóstwo ludzi w czarnych, ponurych togach i z równie niewesołymi twarzami ferowało i podpisywało oskarżenia, grzywny i wyroki. Uważałem to za niesprawiedliwość i bezprawie. Nigdy nie zapłaciłem nawet złotówki, w więzieniach i aresztach zachowałem wewnętrzną wolność.
Potem okazało się, że „miałem rację”. Smutni ludzie w czarnych togach znów mieli mnóstwo „pracy” – z wypisywaniem i zatwierdzaniem rozmaitych „umorzeń”. Być może powinienem domagać się od nich konkretnych odszkodowań.
Minęło parę lat. Mieszkałem sobie w lesie, bawiłem się w Indian, uczyłem dzieci, uprawiałem ogródek. I oto znów stałem się przestępcą. W ogródku, pośród mnóstwa warzyw, znalazło się kilka małych konopii. Żeby to stwierdzić i tak groźnego Wroga zlikwidować – trzeba było kilkunastu policjantów ze sprzętem i Panem Generałem na czele. O Niewiarygodnym Sukcesie nie omieszkano zawiadomić prasy i telewizji. A przeciwko mnie wszczęto śledztwo, czego efekt znajduje się w rękach Pana Prokuratora.
Kiedyś, na jednej z rozpraw, skazano mnie na miesiąc aresztu w oparciu o… dwie peruki. Takich „dowodów” dostarczyła wówczas SB. Teraz za „dowód przestępstwa” robi kilka sympatycznych roślinek, wyrwanych z mego ogródka.
Przyznam, nie silę się nawet, by coś takiego traktować poważnie. To, że policja szuka łatwych „sukcesów” zamiast zająć się rzeczywistymi zagrożeniami, uważam za karygodne, żenujące, wręcz – przestępcze. Kategorycznie odmawiam współudziału w tej maskaradzie. Nie „stawię się”, nie zapłacę żadnej grzywny, w przypadku aresztowania odmówię przyjmowania pokarmów.
Ścigać można czyny, coś, co krzywdzi innych. Natomiast kryminalizację pożytecznej, od tysiącleci uprawianej rośliny uważam za idiotyzm. Że narkotyk można z niej zrobić? A z czego nie można zrobić narkotyku albo narzędzia zbrodni? Może by tak zdelegalizować wodę? Może posłużyć do produkcji bimbru czy utopienia teściowej… Tfu, jeszcze ktoś uzna, że to serio…
Niech mi Pan wybaczy ton tego pisma. I spróbuje zrozumieć. Dość już mam tej głupiej sprawy i ciągłego zatruwania mi życia przez policję. Mieszkam teraz „na końcu świata”, w bezludnej beskidzkiej dolinie. Opiekuję się córeczką i zwierzakami. Nie mogę się stąd ruszyć nawet, gdybym chciał. Ale nie chcę. Nie chcę w najmniejszym stopniu afirmować absurdu, kłamstwa i niesprawiedliwości.
Przed tym podstawowym wyborem stoi również w tej chwili Pan, Panie Prokuratorze. Jakaś decyzję musi Pan podjąć. Nie wiem, jak się Pan nazywa, jak wygląda, ile ma lat, jakie poglądy. Wiem tylko, że ma Pan swoje sumienie I przeżywa Pan radości i smutki tak samo, jak wszyscy. I że cierpi Pan i umiera jak ja i każda istota.
Niczego Panu nie sugeruję. Czego Pan nie postanowi – dla mnie będzie w porządku. Wolności nikt i nic nie jest mi w stanie odebrać. Proszę tylko, aby spróbował Pan nie zaszkodzić sobie. „Vita brevis, respice finem…”* Nie ma nic ważniejszego. Słowo „pustelnika”.
Gdyby miał Pan ochotę odwiedzić tutejsze góry i choć parę dni pomieszkać w prawdziwej, drewnianej chałupie – serdecznie zapraszam. Gwarantuję czyste powietrze, ciepło i życzliwość.
Wszelkiej pomyślności, radości, zdrowia, rozsądku, spokojnego sumienia.
Z szacunkiem
Wojciech Jankowski
* łac.: życie jest krótkie, pamiętaj o końcu.
źródło:
- Konopie w jednej grupie z heroiną? Analiza kontrowersyjnej klasyfikacji i nasze działania - 26 listopada 2024
- Prośba do obywateli: Zapytajcie kandydatów o depenalizację marihuany! - 26 listopada 2024
- Pismo do Ministerstwa Zdrowia w sprawie ograniczenia teleporad dla pacjentów korzystających z medycznej marihuany - 24 listopada 2024